piątek, 12 października 2012

Rozdział XXXV [James]


[Michaś zaczynał poddawać się chwili, cudowniej chwili. Zaczynał zamykać umysł na to, co działo się wokoło i oddawać się jedynie przyjemności z kontaktu z ustami Jamesa, gdy do jego uszu dotarł ten niepokojący dźwięk. Panika, to było zbyt delikatne określenie stanu, jaki go ogarnął. Serce stanęło mu w miejscu, a krew błyskawicznie zamieniła się w lodowate strugi ochładzające jego ciało. Oderwał się od ust chłopaka z oczami pełnymi przerażenia i wbił w niego wyczekujące spojrzenie. Przecież to mógł być ojciec Jamesa. Przecież to mógł być dyrektor jego szkoły. Myśli chłopaka pogalopowali po jego umyśle niczym mustangi szalejące z wiatrem na prerii, a całym ciałem wstrząsnęły drgawki. Trwał tak przez chwilę, pozwalając, by ta okropna myśl, o spotkaniu się oko w oko z dyrektorem w tak niedwuznacznej sytuacji z jego synem, docierała do niego coraz mocniej. Nagle poderwał się z łóżka i w jednej chwili stał już obok, z wciągniętymi na tyłek bokserkami i koszulką, w którą z nerwów zaplątał się i za nic nie mógł jej na siebie wciągnąć.]

Jaaames? [W salonie rozległo się dość mocne i głębokie nawoływanie, zaraz po tym, jak James ściągnął się z łóżka i naciągnął swoje spodnie.] Uspokój się... [Wyszeptał, podchodząc do Michasia z szerokim uśmiechem i pomógł mu wciągnąć na siebie koszulkę. Przytulił go po tym mocno do siebie, usiłując się nie roześmiać, bo to chyba by zdemotywowało chłopaka doszczętnie. On już wiedział, że to nie jego ojciec, dlatego pozwalał sobie na odprężenie. Tak właściwie nie miał się, z czego odprężać, bowiem nawet gdyby to był pan Collins, to mieliby dużo czasu na ubranie się i doprowadzenie do ładu.] Ja... [Osoba, która wtargnęła na jego teren stanęła, jak wryta. James nie zdążył nawet odstawić tancerza od siebie, a nawet jeszcze mocniej go przycisnął do siebie. Nie widział w tym nic złego, nie czuł by mu to przeszkadzało, ba! Nie bał się, co sobie pomyśli osoba, która wtargnęła do jego sypialni niczym huragan.] Michaś, słońce... Masz naprawdę wielki zaszczyt poznać mojego kochanego brata.

[Michael został porażony piorunem? Nie, on zwyczajnie miał zaszczyt poznać brata Jamesa, o którego istnieniu nie miał zielonego pojęcia. Jego błękitne oczęta zrobiły się duże i okrągłe niczym pięciozłotowe monety. Odruchowo przylgnął do Jamesa z zamiarem skrycia się przed spojrzeniem jego brata, ale wyciągnął dłoń, by się z nim przywitać. Nie zrobił mu nic złego. Był bratem fotografa. Nie wydarł się i nie uciekł na ich widok, więc chyba nie było potrzeby, by mieć do niego jakieś uprzedzenia. Na twarzy Michaela pojawił się już po chwili, jego promienny ciepły uśmiech.] Michael jestem. Michael Godwin, miło mi cię poznać. [Zagadnął radośnie, starając się, by jego umysł przyjął obecność chłopaka, jak najzwyczajniej.]

Mnie też miło, naprawdę, to… Urocze. [Chłopak, czy raczej mężczyzna, miał bardzo głupią, ale uśmiechniętą minę.] Chace jestem i owszem, jestem bratem tego człowieka. Przyjechałem na obiad, bo tata powiedział, że będziesz w domu. [Uścisnął dłoń tancerza stanowczo, ale jego dłoń była przyjemnie miękka – zupełnie, jak Jamesa. Zwrócił po tym swoje morskie spojrzenie na brata.] Ale nie spodziewałem się… Idę coś zjeść, bo tak tu pachnie seksem, że jeszcze bardziej się zrobiłem głodny… Jezu, braacie… [Jęk, jaki wyrwał się z gardła starszego Collinsa był przepełniony niedowierzaniem, radością i mnóstwem innych pozytywnych emocji. Ze śmiechem na ustach Chace odwrócił się na pięcie i pomaszerował do kuchni, by posznupać w lodówce.] Zrobię wam spaghetti! [Krzyknął, tłukąc się niemiłosiernie wykładanym z lodówki jedzeniem, garnkami i innymi rzeczami.]

James. [Michaś patrzył w milczeniu, jak brat Jamesa wychodzi. Wcześniejsze zdenerwowanie wywołane obawa przed pojawieniem się dyrektora szkoły prysnęły. Zamienione zostały na radość z faktu poznania kolejnego członka rodziny Collinsów i to, jak zdążył zauważyć, dość pogodnie usposobionego do życia. Przycisnął swe ciało na chwilę do ciała fotografa, po czym odsunął się nieznacznie i spojrzał na chłopaka z radosnym uśmiechem.] Już go lubię! [Zakomunikował o mało nie podskoczywszy z radości.] Spaghetti, słyszałeś? On chyba poza byciem twój bratem jest jeszcze wróżem. Czyta w moich myślach! [No tak, przecież nie kto inny, tylko właśnie Michaś stwierdził dzisiaj, że chętnie zjadłby spaghetti. Tancerz wspiął się na palce, cmoknął Jamesa w policzek, a następnie wykonał radosny piruet, po którym złapał chłopaka za rękę i pociągnął w stronę drzwi.] Chodź, pomożemy mu.

Tylko się nie zakochaj. [Rzucił ze śmiechem w stronę tancerza i poszedł za nim dość posłusznie, a raczej dał się poprowadzić w stronę kuchni, gdzie buszował Chace. Znał swojego brata, dlatego się nie martwił tym, co ten może sobie pomyśleć. Z reguły mężczyzna nie wnikał w jego sprawy – zajmował się swoimi – a i James nie był wścibski, więc żyło im się znakomicie. Poza tym brat był ideałem brata. Wyrozumiały, przeważnie uśmiechnięty, bardzo tolerancyjny i swobodny w obyciu z innymi ludźmi. Potrafił sobie zjednywać nowo poznanych w mgnieniu oka i James nie dziwił się, że Michael zapałał do niego z miejsca sympatią.] Po co tym razem zawitałeś do domu? [Spytał starszego Collinsa, jak tylko dotarli z Michasiem do kuchennej wysepki. Nie puścił tancerza, by pomógł w przygotowaniach. Trzymał nadal jego dłoń i oparł się razem z nią o blat, przyglądając się, jak Chace z prędkością wiatru przemyka z jednego kąta kuchni do drugiego.] Tata dzwonił i prosił bym mu pomógł w organizacji dokumentów. Zacznij się cieszyć braciszku, bo kiedy tylko zostanę współwłaścicielem klubu, to wprowadzam się z powrotem do domu. [Po dość złośliwym, ale przepełnionym zadziornością ostrzeżeniu, oczy Chace zwróciły się na Michaela, a mężczyzna uśmiechnął się promiennie i zastygł na chwilę, by wysłuchać interesującej go odpowiedzi] Jesteś… Chłopakiem mojego brata, tak?

No... [Michael zacisnął palce na dłoni Jamesa i spojrzał na niego przelotnie, po czym zwrócił się do jego brata z lekkością i promiennym uśmiechem.] Myślę, że tak to można nazwać. Ale bez obaw, nie jesteśmy na tyle głośni nocami by przeszkadzać ci w spokojnym śnie, kiedy znów tu zamieszkasz. [Nie mówił złośliwie. Zwyczajnie przypływ radosnego nastroju sprawił, że jego słowa same ułożyły się w te dość śmiałą i nietypową odpowiedz na tak proste pytanie, jakim uraczył go Chace. Ledwie tancerz wypowiedział ostatnie słowo, wtulił się w objęcia Jamesa i cmoknął go dość siarczyście w policzek.] Prawda skarbie? [Oczywiście Michaś nie miał też zamiaru spędzać fotografa w stan zażenowania, więc całus miał też stanowić ewentualne przeprosiny, gdyby ten mimo wszystko poczuł się nieswojo.]

[Widać brat Jamesa lubił przyjmować własne osądy, które ludzie przejmowali bez cienia sprzeciwu. Fotograf właśnie dowiedział się, że ma chłopaka, ale to było nawet miłe, że tak byli postrzegani przez Chace’a.] Jeszcze nie wiesz, jak będzie. Nie możesz zakładać z góry Michasiu. [Odparł James, przyciągając do siebie swojego ‘chłopaka’, a raczej między siebie, a kuchenny blat. Odwrócił go w stronę swojego brata przodem i zawiesił ręce na jego ramionach w dość władczym geście. Starszy blondyn uśmiechnął się jeszcze szerzej, w trakcie wbijania widelca w mięso mielone.] Kiedy ostatnio tu byłem u ciebie, to po domu panoszyła się jakaś dziewoja. Widzę, że poszedłeś po rozum do głowy… [Westchnął jeszcze, przerzucając mięso do garnka.] Nie, żebym uważał od zawsze, że jesteś gejem, ale… Jesteś tak podobny do taty, że to chyba było nieuniknione.

[Michael wtulił plecy w Jamesa, odchylając głowę tak by mieć sposobność patrzenia zarówno na niego jak i na jego brata, gdy tak ciekawie raczyli się na wzajem i przy okazji i jego kolejnymi rewelacjami. "Dziewoja" - to słowo, jedno i niby niepozorne, sprawiło nieprzyjemny skręt wnętrzności Michaela. Zazdrość? Przecież raczej nie powinien jej odczuwać. Zwłaszcza ze James okazywał mu tak wiele czułości i tak wielką pewność mu dawał, co do tego, że jest dla niego ważny. To wredne uczucie niestety nie pozwoliło mu o sobie zapomnieć. Zamknął na chwile oczy i przygryzł wargę odganiając od siebie to przeklęte słowo.] Może ci pomoc? [Rzucił pospiesznie w stronę Chace'a chcąc nieco zmienić temat rozmowy.] Mogę na przykład pomordować cebulę albo ser.

Nie wspominaj o tej dziewczynie, bo robi mi się niedobrze. Moje związki to kompletne porażki, jak teraz sobie to przypominam. [James ścisnął Michasia mocniej, ignorując jego próby wyrwania się do pomocy. Schował nos w szyję tancerza i odetchnął głęboko.] Jak widać warto czekać na szczęście. [Dodał jeszcze, całując szyję chłopaka delikatnie i pozwalając sobie zapomnieć, że robi to na oczach swojego brata.]

Nie, nie. Dziękuję za pomoc. Dam sobie radę sam, to nie zajmie dużo czasu. Nie przeszkadzajcie sobie, to naprawdę urocze. [Chace ukazał rząd swoich nieskazitelnie białych zębów w stronę obu panów. Zabrał się do krojenia cebuli, więc po kuchni rozszedł się jej zapach, zatykając oczy każdego nieuniknionymi łzami. Mężczyzna miał wprawę w tym, co robił i nie można mu było jej odmówić. Nie minęła chwila, jak cebula została wsypana do garnka, a garnek ustawiony na rozgrzanej kuchence.]

[Tak, dokładnie takich słów potrzebował Michaś od Jamesa by móc spokojnie przestać myśleć o dziewczynach biegających półnago - bo właśnie tak ukazała się w jego wyobraźni wspomniana wcześniej Dziewoja - po tym właśnie mieszkaniu. Przyjął te słowa do swego serca i zakopał je tam głęboko by już zawsze przypominały o sobie w chwili, gdy zazdrość zechce go zdołować. Nie chciał jej czuć.] To może my pójdziemy się przebrać do tego wystawnego posiłku? Nie wypada zasiąść do stołu w takich strojach, gdy ma się w domu mistrza kucharzenia. [Michael roześmiał się dźwięcznie, po czym chwycił dłoń Jamesa i wskazał mu głowa miejsce gdzie pozostawili po śniadaniu niezły bałagan. Miał nadzieje, że chłopak zrozumie, że chodzi mu bardziej o przygotowanie miejsca na obiad niż o przebieranie się.]

Jak dla mnie to możecie nawet jeść nago. [Chace wywrócił oczami, chichotając przy wrzucaniu kolejnych składników i przypraw do garnka. James spojrzał na niego, jakby jego brat wcale nie podróżował po świecie, a po innych galaktykach. Wydało mu się, że przez chwilę postradał zmysły, ale może to zmęczenie podróżą dawało się mu we znaki.] Chodź, miłości moja. Ogarniemy bałagan i ubierzemy się, by nie dawać temu zboczeńcowi satysfakcji. [Fotograf pojął w lot, jak tylko spojrzał na wskazywane przez Michasia miejsce. Do ubierania mu się nie spieszyło, wszak nie był jakoś specjalnie rozebrany. Uśmiechnął się jeszcze brata i objął tancerza ramieniem, prowadząc do burdelu - jaki po sobie zostawili rano by oddać się przygotowaniom do sesji zdjęciowej. Do naprawdę przyjemnej sesji zdjęciowej, na wspomnienie której James przymknął oczy z wrażenia i oblizał usta. Po mieszkaniu z każdą chwilą rozchodził się coraz intensywniejszy zapach przygotowywanego jedzenia.]

[O tak. Seanse filmowe i seanse fotograficzne panowie mieli zaiste niezmiernie interesujące. Trzeba im przyznać, że bili na głowę każdego reżysera i fotografa, jacy się po świecie szwendali. Michael zgarnął z lawy część naczyń i wrócił z nimi do części kuchennej, zaglądając ukradkiem na to, co robił brat Jamesa. Musiał przyznać, że zapach rozchodzący się po mieszkaniu zniewalał jego kubki smakowe, ale nie mógł usiąść do stołu z tym mężczyzną w takim stroju, w jakim nadal pozostawał. Zostawił naczynia na szafce i w zlewie i na palcach, wszak był boso, czmychnął biegiem do pokoju Jamesa. Musiał coś na siebie założyć. Nie, żeby się wstydził swojego ciała czy coś w tym stylu, ale... No właśnie. Ten mężczyzna był starszym bratem Jamesa. Michael nie chciał wyjść na zboczonego geja, który lata po mieszkaniu swojego chłopaka w samych majtkach nawet, kiedy nie są sami. Na szczęście wcześniej zdążył poznać zawartość szafek fotografa, więc nie czekając na to aż tamten do niego przyjdzie, gdy tylko sprzątnie resztę naczyń, wyszperał sobie koszulkę i spodnie, które wprawdzie były na niego za duże, ale cienki szalik, jaki udało mu się znaleźć, doskonale nadawał się, jako wiązany pasek, przytrzymujący spodnie na właściwym miejscu. Koszulka zaś sięgała mu za pośladki, więc ukryła prowizorkę przed spojrzeniem kogokolwiek.]

[James nie zdążył jeszcze dobrze dojść do zlewu ze swoją porcją naczyń, jaką wziął ze stolika, a Michaś już czmychnął do sypialni, jakby się paliło. Wywołało to uśmiech na twarzy zarówno jego, jak i jego brata.] Skądś ty takie cudo wziął? [Spytał Chace, wbijając w Jamesa oskarżycielsko łyżkę umazaną w pomidorowym sosie.] Poznaliśmy się w szkole i tak samo wyszło. Wyobrażasz sobie? Ja i chłopak… Czuję się tak szczęśliwy… Chyba się zakochałem. [Młodszy Collins wziął się za mycie naczyń, w czasie, kiedy Chace powrócił do mieszania sosu i makaronu.] No wiesz, wszystko jest możliwe. Dawno nie widziałem cię takiego, takiego… Aż brakuje mi słów. [Odparł Chace i wyłączył kuchenkę, na której stał sos. Był gotowy – teraz wystarczyło poczekać na makaron. Oparł się wygodnie obok zlewu i spojrzał na brata podśmiewając się pod nosem.] Wiesz młody, że mamy w domu zmywarkę? [Zagadnął, usiłując się nie roześmiać, a James uświadomił sobie, że to drugi raz, kiedy zupełnie zapomniał o tym przydatnym urządzeniu. Niemniej jednak domył naczynia ręcznie pod czujnym spojrzeniem brata, wytarł ręce i otworzył buzię, jakby czekał nie wiadomo na co. Nie musiał używać słów, by dać bratu do zrozumienia, że chce spróbować jego sosu, a starszy Collins z ochotą zapchał mu usta drewnianą łyżką.]

[Dokładnie w chwili, gdy James otrzymywał porcje sosu do spróbowania, Michaś, znudzony czekaniem aż fotograf też przyjdzie się przebrać i zadowolony ze stroju, jaki sobie wyszperał, wyszedł z pokoju chłopaka i zmierzał w stronę kuchni i rozmawiających braci.] Dlaczego opychasz się przed obiadem? [Zapytał, kładąc dłonie na pasie Jamesa i patrząc na niego z obwiniająca mina. Kolejne groźne (przynajmniej takie miało być) spojrzenie padło na brata, który dokarmiał fotografa.] No ja nie wiem, nie wiem... [Michaś pokręcił głową z wyraźna dezaprobata i zacmokał okazując swoje niezadowolenie.] Taki duży i wydawałoby się, że ułożony, a rozpuszcza brata i uczy go złych nawyków. [Tancerz zakończył wypowiedz radosnym uśmiechem, po czym odwrócił się ponownie do fotografa.] I co, sam będziesz się objadał? Daj troszkę. [Wspiął się na palce i bez większego skrępowania pocałował kącik ust Jamesa, by po chwili przejechać po nich językiem, mrucząc z zadowolenia.] Dobre.

Zakochani, moglibyście rozłożyć talerze? Danie zniknie nim je nałożymy… [Chace zabrał łyżkę, zerkając tylko kątem oka na czułości, jakie zafundował Michael Jamesowi. Nie czuł się skrępowany, ale nie wypadało mu tak jawnie podglądać, jakby to było nie wiadomo co, prawda?] Michaś, słoneczko słyszałeś? Oblizywanie zostaw sobie na później. [James uśmiechnął się od ucha do ucha i zabrał dłonie tancerza, by ułożyć je sobie na ramiona. Zanim wypuścił tego małego, złośliwego dzieciaka, musiał go ukarać. Przytrzymał sobie więc jego dłonie dość mocno, ale nie boleśnie i pocałował go, przechylając jego ciało w tył, jak baletnicę.] No, teraz możemy porozkładać talerze. [Mruknął, wpatrzony w oczy Michasia, kiedy skończył go całować.] Wyglądasz genialnie w tych ubraniach, ale jakbyś się tak nie spieszył, to dałbym ci coś pasującego na to twoje zgrabne ciało.

Gdybym się tak nie spieszył do dostałbym garnek do wylizania zamiast obiadu, łakomczuchy. [Nie bronił się przed czułościami Jamesa gdyż sam się o nie prosił, a poza tym, miał wrażenie, że chłopakowi sprawiają one coraz więcej radości. Odchylony w tył poczuł się jak w tańcu, więc jego twarz pojaśniała z zadowolenia i radości.] Powiedziałbym ci coś na temat tego, co możesz zrobić ze strojem, jaki mam na sobie, ale nie będę cię onieśmielał przy twoim bracie. [Wystawił do chłopaka język, szczerząc się w uśmiechu i kiedy tylko poczuł, że uścisk na jego dłoniach zelżał, czmychnął z zasięgu fotografa i złapał się za talerze by wykonać grzeczne polecenie Chace'a. Już wcześniej chciał mu pomagać przecież. Ustawił talerze na stole, poprawił krzesła i zerknął w stronę kuchni by sprawdzić czy James zabrał się wyjmowanie sztućców.]

Musiałaby tu być każda inna osoba, byś mógł mnie onieśmielić. Nic mnie już chyba nie zdziwi. [James puścił do brata oczko i wyciągnął sztućce oraz serwetki. W milczeniu zajął się ich rozkładaniem, przesuwając się zaraz za Michasiem, więc i chwilę po nim skończył to robić.] Tak poważnie, to chyba wam nie przeszkodziłem. [Chace zadziwiająco sprawnie powziął garnek z sosem i odcedzony makaron do stołu.] Zatrzymałem się na razie w hotelu, a potem pomyślę, czy nie kupić sobie jakiegoś mieszkania. Nie będę przecież siedzieć tobie, ojcu, no i teraz Michaelowi na głowie prawda? [Starszy Collins uśmiechnął się porozumiewawczo, ale nie ironicznie. Zarażał spokojem ducha i opanowaniem. Optymizmu też mu nie brakowało. Jako, że musiał coś robić, to poczekał, aż panowie zasiądą do stołu i zaczął nakładać solidne porcje na ich talerze, kończąc na swoim.]

[Michael popatrzył z lekkim zmieszaniem na Chace'a a następnie na Jamesa.] W zasadzie to my... [Zaczął, lecz jakoś nie potrafił tak prosto z mostu powiedzieć facetowi, którego dopiero co poznał, że kiedy przyszedł to właśnie odpoczywał po upojnych chwilach spędzonych z jego bratem. Na jego policzkach wykwitły przepiękne rumieńce. Już myślał, że zapadnie się pod stół, lecz z opresji wyciągnął go sam Chace, nakładając mu na talerz porcje, jaka musiałby jest trzy dni by zniknęła.] Oszalałeś? Czy ja wyglądam na kogoś, kto potrafi tyle zjeść? [Nie mówił z oburzeniem, o nie. Uśmiechał się i przezornie zawiesił dłonie nad talerzem by mężczyźnie nie przyszło do głowy odkładanie mu do tej ogromnej porcji.]

No cóż, nie wyglądasz na całkowite chucherko, ale przydałoby ci się, jakby cię ktoś dokarmił. [Chace ustawił pełny talerz przed Michasiem. Nałożył mu tyle samo ile Jamesowi, chociaż różnica w ich możliwościach, co do jedzenia zdecydowanie się od siebie różniła.] James na pewno mówił ci, że się uroczo rumienisz. Smacznego chłopcy, oby wam w bioderka poszło. [Rzucił nim zajął się swoją porcją – równie wielką, jak pozostałe. James uśmiechnął się pod nosem i skorzystał z pozwolenia. Pachniało smakowicie, a próbka sosu tylko wzmogła głód, jaki w sobie dusił.] Przywiozłeś mi coś? ]Spytał starszego Collinsa, gdy przełknął pierwszą porcję makaronu. Brat zawsze przywoził mu jakieś niespodzianki z miejsc w których był, więc teraz też tego oczekiwał.]

[Nie miał siły ani protestować przed wielkością porcji, jaką dostał ani komentować uwagi o swoim rumienieniu się. Też coś. Rumieńce jak rumieńce. Nie zdawał sobie biedaczysko sprawy z tego jak uroczo wygląda jego roześmiana, radosna twarz, błękitne oczy i rumieńce. Mógłby być ozdobą okładki dość poczytnego pisemka. Tyle tylko, że Michaś jakoś nigdy nie zwracał specjalnej uwagi ani na to jak wygląda, ani na to jak się ubiera. Ciuchy bardzo często kupowała mu mama, a jeśli szedł sam na zakupy to, szczerze mówiąc, nigdy nie był sam, zawsze miał pomoc modową w postaci Doriana. Chłopak uśmiechnął się jedynie, patrząc na Chace'a i poczuł jak jego twarz ponownie się rozgrzewa. Co za głupia skłonność... Wbił widelec w porcje makaronu i zakręcił nim nawijając kilka nitek dookoła ząbków. Nie musiał jeść jak prosiaczek, prawda? A że spaghetti było bardzo smaczne to nie miał ochoty wdawać się w dyskusje, koncentrując się na jedzeniu.]

Trzeba powiedzieć, że mi wyszło. [Chace odsunął od siebie talerz, który opróżnił w rekordowym tempie. Całe życie w pośpiechu, chociaż znał zasady dobrego żywienia. Nic sobie jednak z nich nie robił. Przykrył usta dłonią, kiedy czuł, że odbije mu się po tych pysznościach, a po chwili wstał, biorąc swój talerz w dłonie.] Idę po twój prezent niecierpliwy człowieku. Byłbyś chory, jakbyś nie zapytał. [Starszy Collins wyszczerzył się do brata i zniknął z ich pola widzenia, najpierw udając się do zmywarki, gdzie wsadził talerz, do zlewu gdzie opłukał ręce, a potem w stronę drzwi, gdzie rzucił swoją dość obszerną torbę podróżną.] Kochany braciszek… A ty rzeczywiście wyglądasz, jak truskawka… [James przychylił się do Michasia, obok którego z resztą usiadł i wyszeptał mu te słowa na ucho, po czym powrócił do kończenia posiłku. Dla niego taka porcja była akurat i nie miał problemu z jej zjedzeniem. Chace grzebał, grzebał, aż w końcu wygrzebał dwa szeleszczące opakowanie, w których były zabezpieczone koszulki. W zasadzie tylko je przywoził Jamesowi.] Jedna będzie dla Michasia. [Stwierdził, jak tylko powrócił do stołu i usiadł na swoim miejscu. Odpakował obie koszulki – identyczne – czarne z nadrukiem w urocze kangurzątka.]

[Michael najadł się gdzieś tak w połowie porcji, jaką otrzymał, ale nie chcąc odchodzić od stołu, zaczął bawić się makaronem. Kiedy Chace podchodził do nich z szeleszczącymi prezentami, Michaś właśnie unosił w górę widelec, z którego zwisała długa nitka makaronu, bujając się dość niebezpiecznie i kapiąc sosem. Miał zamiar ją zjeść, ale najpierw zabawić się, unosząc ją wysoko i odchylając głowę w górę by wciągnąć nitkę ze smakiem i nieco głośniejszym siorbnięciem. Zrobiłby to bez problemu i bez ubabrania się sosem, gdyby Chace nie wystraszył go i nie zaskoczył oświadczeniem, że dostanie prezent. Zbyt szybko chciał pochłonąć nitkę, czego efektem były przecudowne szlaczki sosu na niemal połowie jego twarzy.] Eej... [Jęknął oskarżająco w stronę Chace'a.]

Teraz przynajmniej nie widać rumieńców. [Chace zachichotał, jak to miał w zwyczaju, kiedy poczuł nadchodzące i może nawet głębsze rozbawienie. Koszulki przezornie odsunął, by się nie pobrudziły, a kiedy zaprezentował małe kangury, spakował je z powrotem do koszulek.] Jest cudna i ty też jesteś cudny Michasiu… [James mruknął z przekąsem, zaciskając usta, by się nie roześmiać. Zamiast podsunąć serwetki tancerzowi, sam wziął jedną i zaczął mu czyścić buzię dokładnie i powoli. Zrobiłby to inaczej, ale przy stole, w towarzystwie brata, nie wypadało.] Jak dziecko… [Mruknął, odkładając brudną serwetkę na bok. Łokieć położył na stole, a na dłoni oparł głowę i wpatrzył się w Michasia z błąkającym się po ustach uśmiechem. Po chwili zerknął jednak na brata.] Tata wspominał, o której ma zamiar jutro wrócić? [Spytał, kręcąc nosem. Chace miał z ojcem nieco lepszy kontakt odnośnie pracy, a James chciał się upewnić. Poczuł, co do tego głębokie powołanie, które objawiło się nieco tajemniczym uśmiechem.]

[Nie powiedziałby, że jest mu niezmiernie miło z powodu ubabrania się sosem, ale fakt, że jego twarz została pozbawiona nadmiaru jedzenia w ten, a nie inny sposób rekompensował mu wszelkie niedogodności. Koszulki były świetne. Kangury, choć takie jakieś niezbyt męskie, to jednak nie szpeciły rzeczy, a jedynie podkreślały ich niezwykłość. Michaś poczuł, że powinien okazać wdzięczność Chace'owi tak, jak przeważnie to robił, gdy się z czegoś cieszył. Odłożył widelec na talerz i podniósł się z miejsca z radosnym uśmiechem na twarzy. W kilka sekund znalazł się tuż za krzesłem, na którym siedział brat Jamesa, zarzucił mu ręce na szyje i przytulił policzek do jego policzka ściskając go dość energicznie.] Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Jest cudowna!

Nie ma, za co. Może, jak będę niedługo we Francji, to ci przywiozę następną, możesz zacząć zbierać. [Chace, nie poruszył głową, by nie otrzeć się o ten jakże dziewczęcy policzek Michasia, a jedynie uniósł rękę i podrapał go za uchem, przy okazji czochrając jego włosy. Tę czułość zakończył delikatnym klepnięciem w ramię tancerza, co miało oznaczać, ze wystarczy tej spontanicznej radości.] A mówiłem, że mój brat jest kochany? [James pokiwał głową i westchnął, przewracając oczami ze śmiechem.] Zostałbym dłużej i dał się poprzytulać, ale obiecałem, że wrócę do klubu. Możecie się mnie spodziewać jeszcze jutro wieczorem, jak będę wracać po rzeczy, które… James, zrobisz mi pranie prawda? [Chace zamrugał oczami bardzo wymownie i bardzo niewinnie do brata, a uśmiech Jamesa zniknął w sekundzie.] Właśnie przestałeś być moim ulubionym bratem. [Prychnął, wstając od stołu i przyciągając Michasia do siebie, by starszy Collins także mógł wstać i ruszyć do wyjścia.] Bawcie się dobrze i bezpiecznie, jak tatusia i mnie nie będzie. [Rzucił jeszcze brat Jamesa i wyszedł gwiżdżąc wesoło.]

I tak nim jest. [Mruknął Michaś do Jamesa, wtulając się w niego plecami i odprowadzając starszego brata spojrzeniem pełnym podziwu dla jego swobody bycia. Kiedy facet zniknął, Michael uniósł głowę by widzieć twarz Jamesa i, nadal pozostając do niego plecami, oplótł go ramionami w pasie. Jeśli na starość będziesz taki jak on, to chce tego doczekać przy tobie. [Rzucił tak lekko i tak beztrosko, jakby właśnie mówił chłopakowi, że ma ochotę iść jutro do kina albo napić się ciepłej herbaty. Patrzył na niego przez chwilę jeszcze, po czym poklepał go po biodrze i wskazał głową na talerze pozostawione na stole.] Ty robisz pranie, a ja sprzątam, hm? [Odwrócił się w stronę Jamesa i ucałował go w policzek z zamiarem wywinięcia się z jego objęć i zabrania się za sprzątanie.] 

4 komentarze:

  1. Ale panikarz z tego Michasia. Jak można zaplątać się we własnej koszulce. Na odwagę najlepsza jest odrobina czułości.
    Z Chace całkiem miły gość, ale dlaczego ma imię dzięki któremu się poplułam. Ma zamiar się wprowadzić i umie robić spaghetti. Już go lubię. Wyjątkowo spokojnie przyjął niecodzienną widomość.
    Ach ten Michaś i jego długi język. Zazdrosny biedaczek. Tak się miziać na oczach braciszka- nieładnie.
    Ale z tego Jamesa bezczelny gość! Obiad dostał, jeszcze nie skończył jeść, a już o prezenty się dopytuje.
    Michaś papraczek jeden. Upaćkał się jak dziecko.
    Jednym słowem dzisiaj same słodkie scenki rodzinne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak uroczo. I znów się rozmarzyłam. I co ja mam teraz napisać? To, że już kocham Chace'a? Ta jego reakcja na widok brata z chłopakiem była przecudowna. Jego tolerancyjność mnie urzekła. Pan Collins wychował bardzo dobrych synów. Tylko czemu Chace nie jest gejem? *chlipie po cichutku* Dobra, wiem, że nie można zgejić całego świata. O, może być bi, jak ojciec. :DD
    Dla mnie ten rozdział to ochy i achy.
    Michaś jest naprawdę wesołym człowiekiem. Podobało mi się jak w podziękowaniu objął Chace'a, a ten go podrapał za uchem. Szwagier zaakceptowany. No, kocham ten rozdział i już. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Bosko *.* Humor mi się bardzo poprawił! ^^ weny ;) i czekam na rozdzialik kolejny .... James + Michaś = sweet para ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Już było tak fajnie, tak miło i przyjemnie... A tu trach! Ktoś musiał wejść. Takie rzeczy, to kurcze tylko w filmach! No, teraz to też w opowiadaniach...
    Panika Michasia mi się podoba. Nawet jeśli to jest nadzwyczajna panika. Jest wtedy taki słodki... Tylko nie bardzo rozumiem, czemu tak spanikował. W końcu, ojciec Jamesa nie jest jakimś potworem spod łóżka!
    Ach, jakie to oczywiste. Któż lepiej psuje chwile uniesienia niż kochane rodzeństwo. Taaak.
    Okej, muszę się zgodzić, że nie ładnie ze strony James'a, że nie powiedział Michasiowi o tym akurat bracie. Ale z drugiej strony, mogłoby to zając naprawdę sporo czasu, biorąc pod uwagę to, że ta rodzinka wydaje się być spora.
    Tadam! My też mamy okazję poznać kolejnego Collinsa. I czuję się zaszczycona, choć nie wiem, czy powinnam. Przechodząc, chciałabym zobaczyć tę minę. Tym bardziej, że przecież żadnego seksu jeszcze nie było i chyba sobie na niego trochę poczekamy. Ech!
    Huh, no może i wpadł jak burza, bez uprzedzenia, ale przynajmniej im żarcie zrobi! A to dobrze, bo oni by się za to chyba do świąt nie zabrali. :D
    Michaś powinien być bardziej em zarażający. Bo tej jego radości z małych rzeczy to ja mu osobiście zazdroszczę. I tak, mam tu na myśli określenie Chace'a wróżem, przez zaproponowanie zrobienia posiłku, na który wcześniej nasz Cukiereczek miał ochotę.
    Mamy trochę informacji o tym, jakim człowiekiem jest Chace. Z tego wynika zaś, że cała rodzina Collinsów, przynajmniej ta biologiczna, to takie radosne duszki.
    O, wreszcie padło to bardzo ważne pytanie, którego wcześniej ani razu nie było, a które wiele wnosi do relacji naszych bohaterów. Jezu, co ja pierdolę...
    No i mamy parę. Tak, wiem, że każdy na to czekał. Nawet ja, a co! W każdym bądź razie, kolejne słowa Michasia zabrzmiały tak, jakby i on miał zamiar zamieszkać z Collinsami... Czy tak jest? ;>
    Okej, Chace właśnie powiedział, że bycie gejem jest lepsze od byciem hetero. No cóż, może i coś w tym jest, ale... Ej, zaraz teraz to wychodzi na to, że ojciec Chace'a i James'a jest gejem. Uhm.
    Michaś jest zazdrosny! Nie musi tego przecież ukrywać, to w końcu w jego wykonaniu i tak słodkie, jak wszystko co robi... Dobrze, że Cukiereczek nie pomyślał, że skoro wszystkie związki James'a były porażkami, to będzie tak samo z ich relacją... O, i się przyznał. Czekamy teraz na to samo ze strony Michasia. Znaczy, ja czekam.
    Próbowanie jeszcze nie gotowych posiłków... No jak dzieci. Słodko, słodko. A tym bardziej, gdy Michaś pali buraka. I to w sumie, z byle powodu, no bo jaki teraz miał, hm?
    Nie ma to jak zabawa jedzeniem... Ahahahaha i na ogół właśnie tak się kończy. Jak miło, ze strony James'a, że pomógł w tej brudnej sprawie, prawda?
    Ojej, prezenty! Ja też chcę! Tak, nawet koszulkę z kangurkami! Ale obiecuję, nie będę dziękować tak, jak to zrobił Michaś. xD
    Dobry tekst z tą starością, ale skoro Chace według Michasia jest stary... A dobra, nic już nie mówię.
    Zakończenie rozdziału na zamiarze sprzątania... Tak, zdecydowanie takie mogą być.

    OdpowiedzUsuń