Wyjątkowo rozdział będzie dzisiaj wcześniej. Jest poprawiony, w miarę moich możliwości, ale nie spodziewajcie się cudów. Mam nadzieję, że będzie Wam się lepiej czytać i że pokusicie się o jakieś składne komentarze, których mi ostatnimi czasy brakuje.
Enjoy ^^
Zanim Rage wrócił z łazienki, obiad był
ustawiony na stole, na papierowych, co prawda, ale serwetkach, świece, które
wcześniej Dorian ustawił na szafce nadal się tam paliły za to na blacie stołu
porozstawiane były małe podgrzewacze. Poza talerzami z makaronem stały też dwa
kieliszki, napełnione czerwonym płynem, którym niestety nie było wino. Na
jednym z krzeseł leżał cienki dres, gdyż pidżamy, jako takiej Dorian nie posiadał.
Malarza nie było w kuchni. Nie było go
ani widać, ani słychać. Atmosfera w pomieszczeniu zrobiła się nieco ciężka
przez mieszające się aromaty ciepłego posiłku, świec i czegoś, co pachniało
jak... Woda kolońska lub perfumy Doriana. Dokładnie te same, którymi pachniał
podczas pierwszej wizyty Rage'a w jego domu.
– No naprawdę uroczo, ale moja randka
gdzieś uciekła… – Rage wyszeptał pod nosem, uśmiechając się, jak tylko dotarł
do kuchni i zobaczył ten jakże romantyczny nastrój.