Rocco zakradł
się do domu, wchodząc do swojego pokoju po drzewie i zaraz położył się spać.
Nie chciał myśleć o tym co się wydarzyło. Nie dlatego, że przerażała go wizja
zdarzeń, ale dlatego, że czuł się cholernie głupio, gdy uświadamiał sobie, jak
bardzo niesprawiedliwie oceniał Chace'a. Mężczyzna okazał się przyjaznym i
miłym człowiekiem, a on, na dobry początek, podejrzewał go o zapędy rodem z
horroru.
Długo
kręcił się na łóżku i walczył o sen. Długo myślał nad wszystkim i nie potrafił
zrozumieć swojej głupoty. Obiecał sobie solennie, że już nigdy nie dopuści do
takiej sytuacji. Zasnął dopiero około piątej, wiec kolejnego dnia spal aż do
obiadu. Mama zaglądała do niego co jakiś czas i zanim zobaczyła jego otwarte
oczy, zdążyła już zacząć się martwic, że syn jej się rozchorował. Była
niedziela, więc nie kazała mu na siłę wstawać.
– Zejdziesz
na obiad? – zapytała z wyraźną troską w glosie, gdy Rocco powitał ją nieśmiałym
uśmiechem i cichym 'Cześć, mamo'
– Tak,
tylko się wykapie, dobrze? – Wyszedł spod kołdry, a mama zniknęła na dole.
Chłopak wziął długą, gorącą kąpiel i długo też stał przed lustrem, wpatrując
się w swoje odbicie. Co zrobił po wyjściu z łazienki? Wyszperał z kieszeni
spodni fałszywy dowód, połamał go i wyrzucił do kosza.