wtorek, 13 listopada 2012

Rozdział XLIX [Rocco]

Chace nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Pamiętał tylko, że spoglądał bezustannie na wyświetlacz telefonu i usiłował sobie wyobrazić, jak Rocco robi kolejne śmieszne miny. Obudziło go dość mocne tyrpanie w ramię i zapach świeżej kawy, która miała ułagodzić jego odruch niechęci do wstawania. Zaraz po ogarnięciu się miał pojechać z ojcem do miliona urzędów i pozałatwiać miliony spraw. Już chyba wolał siedzieć nad liczbami, niż użerać się z oficjalnymi urzędnikami. Po wstaniu zrobił wszystko zadziwiająco szybko. Wypił kawę, odświeżył się, przywitał nawet z pracownikami sprzątającymi klub w tygodniu, kiedy był otwierany na krótko i tylko ze względu na bar. Pojechał z ojcem we wszystkie miejsca.

Nie potrafił się jednak skupić na niczym, bojąc się, że spóźni się na spotkanie z chłopaczkiem. Nie zainteresowały go nawet piersi jednej z sekretarek. Chociaż… Nie, zdecydowanie nie byłby sobą, gdyby nie wgapiał się w nie bezmyślnie i nieprzerwanie przez dobrą minutę. Musiał w biegu pożyczyć od ojca samochód, gdy wrócili, nie mając nawet czasu się wytłumaczyć. Sądził, że spóźni się, ale dotarł na miejsce za piętnaście piąta. Widok parku odzianego w jesienne liście był zniewalający. Najpierw jednak postanowił poczekać na Rocco, korzystając z uciechy huśtania się.
Rocco szedł parkowa alejką, ze słuchawkami w uszach i odtwarzaczem mp3 w kieszeni. Uśmiechał się, kopiąc raz za razem jakiś kamyk i wypatrywał Chace'a. Był w wyśmienitym nastroju. Dzień w szkole minął mu dość lekko, lekcje okazały się ciekawe i niezbyt męczące, a doskonały nastrój podtrzymywał też fakt, że jego rudowłosa miłość posprzeczała się ze swoim chłopakiem. Powinno być mu przykro z tego powodu. Powinno. Ale jakoś nie potrafił się tym przejmować. Dodatkowo, rozmawiając z przyjaciółka o sobotnim wieczorze i opowiadając jej o rodzącej się znajomości z współwłaścicielem klubu, dotarło do niego, że nie może się doczekać wieczornego spotkania. Był podekscytowany jakby szedł na randkę, a nie na zwykły wieczór w towarzystwie nowego znajomego. Dostrzegł mężczyznę z daleka. O tej godzinie w parku  nie było już dzieci, a nawet jeśli by były, to żadne z nich nie dorównywało posturą dorosłemu facetowi. Rocco wyciągnął z uszu słuchawki, przeczesał palcami białe włosy i wyszedł zza drzew.
 — Nie boisz się, że zlecisz? — rzucił radośnie w stronę Chace'a, podchodząc do huśtawek i siadając na znajdującej się obok tej, na której bujał się mężczyzna.
— Nie boję się, że zlecę. Nie na takich rzeczach się bujałem, ale to chyba jedna z najprzyjemniejszych… — odparł mężczyzna, odwracając głowę w kierunku chłopaka i uśmiechnął się promiennie do niego. Bujał się dość mocno, ale słuch miał dobry, więc słyszał, co chłopiec do niego mówi. Jego jasna kremowa koszula powiewała na chłodnym wietrze, ponieważ skórzaną kurtkę ściągnął, by nie przeszkadzała. Huśtawka była niewielka, przeznaczona dla dzieci, ale Chace nie był też jakoś specjalnie dużym facetem, więc jeszcze się w niej mieścił — bez kurtki. Wykonał jeszcze kilka pchnięć i wybił się mocno, zeskakując kawałek dalej. Nawet się nie zachwiał. Odwrócił się do Rocco z zadziornym uśmiechem. — Nie ma życia bez ryzyka, ale dobrze myślisz. Nie z takich rzeczy się skakało. Tak, swoją drogą to cześć… — Zrobił kilka kroków w stronę białowłosego, przetarł dłonie o jeansy i podał jedną z nich na przywitanie. Ostatnim razem bardzo niekulturalnie się zachował i wypadało to jakoś naprawić. Uprzejmość wszak nigdy nie wychodziła z mody.
Młody klasnął kilka razy w dłonie i zagwizdał z dość wygórowanym zachwytem, kiedy mężczyzna zeskoczył z huśtawki. Roześmiał się. Było to trochę dziwne, ale nie przeszkadzało mu zbytnio. Nie zszedł ze swojej deseczki, gdy Chace podszedł by się przywitać. Uścisnął jednakże dłoń wyciągniętą na przywitanie dość pewnie i posłał mężczyźnie pogodny uśmiech.
— Jak minął dzień? Miałeś dużo pracy? — Rocco p­oczekał, aż mężczyzna przejdzie nieco na bok i odepchnął się od ziemi, aby zakołysać się na łańcuchach huśtawki. Jego białe, nieco potargane włosy fruwały na wszystkie strony. Nie dość, że wiało to jeszcze się bujał. Policzki nabierały odcieni czerwieni od napływających emocji i radości. O tak, radości. Bo niezmiernie cieszył go widok Chace'a. Takiego innego Chace'a bardziej swobodnego i uśmiechającego w tak naturalny sposób.
— Kilka urzędów, kilka rozmów, miliony podpisywania papierów, kilka umów, nowy kontrakt. W zasadzie, jestem ekonomistą i gdyby nie tata, który każdemu urzędnikowi zapragnął wcisnąć czekoladki, to może zajęłoby mi to mniej czasu. — Mężczyzna odsunął się przezornie odrobinę, by nie wpaść pod bujającego się chłopaka, i zmarszczył czoło. Czasami pragnął wrócić do takiej beztroski, którą teraz dawały mu podróże. Ale podróże to nie było wszystko, musiał też zapracować na swoją przyszłość. Przez chwilę jeszcze obserwował Rocco uważnie, po czym odwrócił się na pięcie w stronę wielkiej góry liści. Schylił się i wziął do rąk sporą ich garść, po czym bez ostrzeżenia wyrzucił w górę nad chłopakiem, sprawiając, że liście wyglądały jak spadający złoto brązowy deszcz. Roześmiał się, zakrywając usta dłonią, by Rocco nie dostrzegł szerokiego i odrobinę zadziornego uśmiechu na jego twarzy. Przesunął nogę w tył, gotowy uciekać przed zemstą. Jak mieli spędzać razem czas, to mogli się po prostu pobawić — jak dzieci — bez konsekwencji i bez tego, że ktoś uzna ich za nienormalnych, biorąc pod uwagę różnicę wieku.
— Osz ty... — Chłopak zeskoczył z huśtawki równie sprawie co mężczyzna, ale nie zatrzymał się nawet na chwilę, tylko od razu ruszył w jego stronę i stronę liści, jakimi go obrzucił. Co to miało być? Hm? Nie pozwoli się traktować, jak stracha na wróble. Roześmiał się w głos. Facet był tak pogodny i tak wyluzowany, że Rocco nawet nie zauważał różnicy wiekowej między nimi. Oczywiście Chace chciał uniknąć zemsty i uciekać, ale Rocco nie widział powodu do tego, by pozwolić mu na to. Porwał z kupki liściowej niezły ładunek brązowej amunicji i pognał za uciekającym.  — Uważaj żebyś się nie wywrócił! — krzyknął, przyśpieszając. Miał wygodne buty i był przyzwyczajony do biegania, a park znał doskonale. Miał więc przewagę. Gdy tylko znalazł się na tyle blisko mężczyzny, by dosięgnęły go liście, wyrzucił je z rąk wprost na głowę tamtego. Oczywiście nie zatrzymał się nawet na moment. Popędził w nieco innym kierunku, niż chwilę temu, by przezornie zwiać przed mężczyzną żądnym zemsty. Nie spodziewał się wszak niczego innego. Mknął w stronę stawu. Wiedział, że tam jest labirynt z żywopłotu, więc miał szanse się schować.
— I tak cię złapię! — Chace po drodze otrzepał się z liści, jakimi uraczył go chłopak i pognał za nim. Może nie znał okolicy, ale schowanie się było jedynym ratunkiem dla Rocco. Mężczyzna dużo ćwiczył, dużo też biegał, a przede wszystkim uwielbiał piesze wycieczki. Jego nogi były więc sprawniejsze i, co najważniejsze: dłuższe. Mógł więc bez problemu dogonić małego uciekiniera, gdyby ten nie pognał do labiryntu i nie schował się w nim. Chcąc nie chcąc wszedł w krzaki na dość krętą wojenną ścieżkę. Dotarłszy tam, zwolnił kroku i nasłuchiwał wszelkich odgłosów, które mogły zdradzić w którą stronę pobiegł Rocco. Kilka razy skręcił i dwa razy trafił na ślepą uliczkę, ale nie poddał się. — Wiem, że tam jesteś cwaniaku! — powiedział dość głośno, ale po kilku minutach skapitulował i przystanął w miejscu, by odpocząć i zebrać myśli, które uciekały przez coraz chłodniejsze powietrze wieczoru.
Rocco skrył się, jednak tylko na chwilę. Odczekał aż mężczyzna wbiegnie do labiryntu i od tego momentu szedł zaraz za nim. Znał labirynt. Nie raz i nie dwa bawił się tutaj ze znajomymi. To tutaj dostał pierwszego buziaka od dziewczyny. To tutaj też zrozumiał, że płeć piękna to nie to, co chciałby poznać lepiej. I tutaj też pierwszy raz pocałował się z chłopakiem, który wtedy wydawał mu się najpiękniejszy na świecie, najwspanialszy, jedyny i w ogóle same 'och' i 'ach'. Czekał, aż Chace znudzi się bieganiem w ciemno między krzakami. No i doczekał się. Gdy tylko mężczyzna zatrzymał się, by odpocząć, wyskoczył zza niego, zarzucając mu ręce na ramiona i wskakując na męskie plecy.
—  Wygrałem! — wykrzyknął chłopak z triumfem i roześmiał się w glos. —  Pokonałem pana, proszę pana.
— Tak, zdecydowanie tak… — Starszy roześmiał się, ale na krótko. Został zaskoczony, więc śmiech był pomieszaniem niedowierzania i ulgi, że chłopak sam przy okazji się nie zgubił. — Trzymaj się mocno jeźdźcu, wracamy po kurtkę, bo mi zimno — oznajmił odwracając lekko głowę, by spojrzeć na roześmianą buzię młodego. Sam też się uśmiechał od ucha do ucha, więc chłopak mógł to zobaczyć. Pamiętał, jak wrócić. Miał doskonałą pamięć, tyle tylko, że teraz nie spieszył się, by nie dostać zadyszki. Przy okazji słuchał urywanego oddechu Rocco i starał się skupiać umysł na jego rękach, które chociaż odrobinę go ogrzewały. Najwidoczniej wrażliwość na zimno było cechą rodzinną. Czując chłodne powietrze w miejscach, gdzie nie docierało ciepło niesionego dzieciaka, Chace poczuł ciarki. Kiedy zbliżali się z powrotem do kupy liści, głowę Collinsa rozjaśnił pomysł. Wiedział, że młodemu się nic nie stanie, jeżeli będzie mieć miękkie lądowanie, więc ze śmiechem i bez ostrzeżenia, zrzucił go na liście i, zamiast iść po kurtkę, odwrócił się i spojrzał na chłopaka ze śmiechem. Nie był w stanie sobie tego odmówić. — Uroczo wyglądasz — zachichotał i ruszył po kurtkę, podśmiewając się nadal pod nosem.
—Aj! — jęknął Rocco, lądując w stercie. Nie bolało, nie poobijał się, ale był zaskoczony. A było mu tak przyjemnie na plecach mężczyzny. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio ktoś go tak niósł i czy, kiedykolwiek w ogóle, ktoś go tak nosił. Leżąc w listowiu zaśmiał się i zaczął obrzucać Chace'a częściami tymczasowego posłania na jakim został tak uprzejmie położony. — Masz szczęście, że jesteś starszy, wiesz. Gdybyś tylko był trochę mniejszy i trochę młodszy, pokazałbym ci kto tu ma przewagę. — Wystawił do mężczyzny zadziornie język. Podniósł się z liści i podbiegł do kurtki, która leżała i czekała na właściciela. Sam był jedynie w bluzie, ale jemu to wystarczało. Kiedy jednak złapał kurtkę zarzucił ją sobie na grzbiet i opatulił się nią, nie wsuwając rąk w rękawy. — Jak to miło z twojej strony, że zechciałeś zadbać o to bym nie zmarzł. Ale widzę, że ty trzęsiesz się jak osika — mówił z udawaną powagą, cofając się krok za krokiem, tak, aby odległość miedzy nimi pozostała w miarę bezpieczna. — Jeśli ładnie poprosisz to zastanowię się, czy zaprosić cię pod kurtkę. Tu jest tak cieplutko, wiesz.
— Rocco, to już nie jest zabawne, ale skoro nalegasz, to nie… Nie zrobię ci tej przyjemności. Nie mam w zwyczaju o nic nikogo prosić, chyba, że dla drugiej osoby. — Mówiąc to, powoli zbliżał się do chłopaka, błądząc wzrokiem po jego ciele i skupiając też odrobinę uwagi na tym, czy uda mu się go złapać, jeżeli się pospieszy. Zanim do Rocco dotarł końcowy sens słów, jakie powiedział Chace, mężczyzna ruszył susami w jego stronę i złapał go solidnie w ramiona. Nachylił się do jego twarzy z kpiącym, zadziornym uśmiechem. — Jeżeli zacznę cię rozbierać w parku, to będzie to bardzo niestosowne, ale widzę, że strasznie prosisz się o to, by wylądować w listowiu jeszcze raz — wyszeptał, i tak po prostu, podniósł chłopaka, by go zanieść w jego „ulubioną” kupę liści. Nie przejmując się protestami Rocco, wrzucił go w nią i usiadł na jego udach. Przez moment miał naprawdę ochotę, by wziąć sobie kurtkę i ogrzać się, ale zamiast tego wsunął pod nią lodowate dłonie, wprost na żebra Rocco. — Masz łaskotki? — zapytał chłopaka.
Po pierwszym zdaniu zatrzymał się w miejscu. Zabrzmiało bardzo poważnie, sprowadzając chłopaka błyskawicznie na ziemie i przypominając, że nie jest w towarzystwie swoich kolegów. Dlatego też mężczyzna nie miał szczególnego kłopotu ze złapaniem go. Ale owszem, starał się wyrwać z jego objęć, co, zważywszy na fakt, że sam sobie wszystko utrudnił, nie zakładając kurtki jak należało, a jedynie opatulając się nią, szło mu koszmarnie niezdarnie. Dobrze, że chociaż liście były dość miękkie. Niedługo zrobi sobie z nich łóżko, jak będzie tak stale w nich lądował. Na wzmiankę o rozbieraniu uśmiechnął się tylko nieco zaniepokojony i zmieszany, a jego twarz pokraśniała od rumieńców. Nie miał jednak czasu, by przejąć się tym jakoś bardziej. Lodowate palce mężczyzny wywołały chęć ucieczki i potworny pisk Rocco, spowodowany nie tylko chłodem, ale i łaskotkami.
— Nie, nie, nie.... — Wił się jak ranny wąż pod mężczyzną, ale i tak nie wyszło mu nic z ucieczki.
Chace połaskotał go widząc reakcję, ale tylko odrobinę. Z miną złośliwego dziecka kilka razy przejechał palcami po jego żebrach, po czym ustąpił zmieniając ułożenie rąk. By być jeszcze bardziej złośliwym, nie zważając na niestosowność, wsunął dłonie pod wszystko, co chłopak miał na sobie, aż dotarł do rozkosznie ciepłej skóry jego brzucha.
— Jeśli nie oddasz mi kurtki, to będę tu siedzieć i grzać sobie dłonie twoim ciałem. Może tego nie wiesz, ale to naprawdę przyjemne — powiedział mężczyzna poważnie, co chwilę odwracając dłonie — raz wierzchem, raz spodem, by całe zaznały tego cudownego ciepła. Wyglądał, jakby doznawał właśnie nieziemskiej rozkoszy, z której ciężko było zrezygnować. Oczywiście udawał nadmiernie wniebowziętego, dusząc w sobie pokłady śmiechu i odchylając głowę, by nie pokazać, że w oczach zebrały mu się przez to niewielkie łzy.
— Oddam ci ją, oddam, tylko ze mnie zejdź. — Młodszy nie mówił tego ani ze złością, ani z jakimś nadmiernym rozbawieniem. Skupiał się raczej na tym, że lodowate ręce mężczyzny wcale nie są tak przyjemne, jak chciałby, żeby były. Chciałby? Och, nie, nie. Nie chciał przecież, żeby ten facet dotykał go tak... Tak niestosownie. Aż zazgrzytał zębami przez chwile, gdy starał się odegnać z głowy myśli dotyczące dłoni mężczyzny na swoim ciele. To musiała być tylko jego wyobraźnia. Musiała! — Pozwól mi wstać, to dostaniesz swoją kurtkę, obiecuje. — Położył dłonie na bluzie, dokładnie w miejscu, gdzie na jego brzuchu spoczywały ręce mężczyzny i przytrzymał je, by się nie poruszały. Każdy ruch niepotrzebnie potęgował głupie wyobrażenia w umyśle Rocco, więc wolał uniknąć dodatkowych bodźców.
— Ej… Spokojnie. Chace pokręcił głową i westchną ciężko. Teoretycznie nic nie robił, żartował, ale przecież w końcu chłopak był niemal dzieckiem. Żachnął się w myślach na swoje zachowanie i zszedł z niego, odsuwając się o kilka kroków. — Nie chciałem, by to tak wyglądało, przepraszam — powiedział powoli i odszedł w kierunku huśtawki na której przysiadł. Zimno jakoś przestało go interesować, kiedy docierała do niego świadomość, że to, co przed chwilą zrobił, mogło wyglądać jak molestowanie nieletniego. Matko boska… Przecież on nawet nie lubił chłopców. I w dodatku przez tego dzieciaka zaczynał panikować. Ukrył twarz w dłoniach i odetchnął głęboko.
Rocco pozbierał się ze sterty, otrzepał z liści i, nadal pozostając pod kurtką Chace'a, podszedł do niego, stając tak blisko, jak tylko zdołał. Zaciskał palce na polach kurtki, otulając się nią szczelniej. Było mu ciepło, czuł zapach mężczyzny, którym kurtka była przesiąknięta. Czuł się tak, jakby Chace obejmował go ramionami.
— Chace... — zaczął niepewnie, bojąc się dotykać dłoni mężczyzny, choć strasznie go korciło, by zabrać je z jego twarzy i popatrzeć mu w oczy. — Chace, nic się nie stało. To... To tylko ja i moja głupota. — Zsunął z ramion kurtkę i, chociaż wymagało to nieco kombinowania i gimnastyki, zarzucił ją mężczyźnie na ramiona.
— Chyba powinienem wracać do domu. — Nie, nie musiał iść. Widząc jednak w jakim stanie jest przez niego mężczyzna chciał się schować przed światem i udawać, że nie istnieje. Poprawił okrycie na ramionach Chace'a.
— Nie idź. Po prostu nie chcę, by coś, co robię, i co wydaje mi się normalne w jakikolwiek sposób ci przeszkadzało, czy uwłaczało ci, czy cię straszyło. — Podniósł spojrzenie na białowłosego i uśmiechnął się blado. — Wiem, że się boisz i nie wiem dlaczego to mówię, ale nie masz czego, bo ja nie byłbym… Dobra, może byłbym w stanie, ale nie chcę sprawdzać i prowokować samego siebie. — Wyciągnął dłoń, którą chwycił za dłoń Rocco i pociągnął go w swoją stronę, między swoje uda, akurat w tym wypadku świadomie niestosownie. — Nie masz się czego bać. Jeżeli cokolwiek robię, czy jakkolwiek cię dotykam, jeżeli w ogóle, to na pewno nie z myślą, by mogło to być takie, jak sobie wyobrażasz. A wiem, co sobie wyobraziłeś. — Przez chwilę kołysał dłonią chłopaka, po czym drugą objął go w pasie i usadził na  swoim kolanie, przytykając czoło do jego ramienia.
Nie uciekał przed dotykiem mężczyzny. Nie bał się go. To, co Chace zauważył tam, na stercie liści, to była przelotna reakcja. Silniejsza od młodzieńczego opanowania chłopaka i silniejsza od jego świadomości, że Chace nie jest żadnym z facetów szukających łatwej okazji. Podobało mu się, że mimo dzielącej ich różnicy wiekowej, potrafią razem żartować i śmiać się i że mężczyzna nie traktuje go jak dzieciaka. Tylko, że chwilami to jego rozpędzone myśli i wyobrażenia sprawiały, że zapadała pełna niedomówień i niestosowności cisza. Posadzony na kolanie mężczyzny objął go ramieniem, by nie spaść, jak to sobie skrzętnie wytłumaczył.
— Nie jestem tak rozsądnym facetem jak ty. Wiesz, hormony szaleją, wyobraźnia galopuje. Chace, ja wiem, znaczy, wydaje mi się, że wiem, jaki jesteś. Wydaje, bo w sumie cię nie znam, ale... Ok, zaczynam się plątać w zeznaniach. Jestem przy tobie tak zakręcony, że szok. Dlaczego musisz być taki cholernie przystojny... — jęknął, po czym roześmiał się krótko, choć całkiem wesoło. — Wiesz co? Mam ochotę na lody. Takie w wafelku i z dużą ilością polewy malinowej. Co ty na to? Nie dzisiaj, bo zdaje się, że o tej godzinie to tylko wampiry rozkoszują się mrożonymi sercami w polewie z osocza, ale jutro?
— Wiem, że jestem przystojny. To wiem… — Chace zaśmiał się, bo to, co powiedział Rocco, było naprawdę miłe i takie szczere. Objął go mocniej z cichym westchnieniem i przytulił się, przymykając oczy. Nadal nie miał nic złego, czy zdrożnego na myśli, ba! Nawet nie mógł mieć, bo tak czy owak podchodziłoby to pod molestowanie. — To naprawdę miłe, a na lody owszem, możemy się wybrać. Tylko musisz mi powiedzieć, o której będziesz mieć czas. Jadę jutro oglądać mieszkania, ale nie sądzę, by mi to zajęło dużo czasu. Wróciłem do kraju, a się okazało, że jest dla mnie w domu za mało miejsca. — Nagle podniósł gwałtownie spojrzenie na twarz białowłosego z dziwną miną. — A może powinienem bratu wynająć mieszkanie, co? Umawia się z chłopakiem, ale w tygodniu ojciec jest w domu… Nie wiem w sumie — zamruczał i przytulił się ponownie, bo, po prostu, było mu przyjemnie ciepło. Uznajmy, że przyjemność płynęła też z tego, że Rocco, nawet bez biustu, odrobinę przypominał dziewczynę — tak przynajmniej mężczyzna tłumaczył sobie brak niechęci do jakiegokolwiek bliższego kontaktu.
— A jak długo się twój brat spotyka z tym chłopakiem? Bo wiesz, jeśli długo, to może i przydałoby im się miłosne gniazdko. — Rocco zakodował w pamięci fakt, że brat Chace'a ma chłopaka. Oznaczało to, że, przeciwnie do swojego brata, docenia męskie wdzięki. Aż się uśmiechnął. Miło było słuchać o podobnych ludziach. To było bardzo budujące doznanie. — A na lody... Kończę o szesnastej. Zanim dojadę do domu, ogarnę się... Kurcze, późno będzie. Jadę do szkoły około trzydziestu minut. Może jednak przełożymy to wyjście na czwartek? Wtedy kończę o trzynastej. — Tak bardzo nie chciał czekać aż tyle dni do wypadu na lody. Jednak nie miał chęci zarywać szkoły. Ech, życie ucznia nie jest takie swobodne jakby się wydawało. —  Chace, wiesz, że nie musisz ze mną iść na te lody, prawda? To tylko propozycja. Zrozumiem jeśli nie zechcesz. Ja jestem przecież inny świat.
— Zaraz, chwila… Jaki inny świat? O czym ty mówisz? — Chyba czegoś nie zrozumiał ze słów Rocco. Podniósł na niego zdziwione spojrzenie i podciągnął na kolanie, ponieważ poczuł, że chłopak się zsuwa. Wbił w niego morskie tęczówki, które zionęły podejrzliwością. — Masz na myśli, że to, iż jesteś gejem cokolwiek zmienia? Że uznam, że jesteś tylko znakomitą rozrywką, a później będę się śmiać z tego? Rocco… Jakbym miał coś przeciwko temu, to nie trzymałbym cię właśnie na kolanach. Gdybym miał coś przeciwko gejom, to nie spotkałbym się z tobą, a w domu urwał bratu głowę i przybił do ściany. Lubię cię. Czy jesteś heterykiem, czy gejem, czy byłbyś transwestytą. Po prostu cię lubię i chce iść z tobą na lody — powiedział twardo, może nawet nieco nieprzyjemnie, ale nie poruszył się. Nacisk jego dłoni stał się nawet nieco mocniejszy. Nie krzywdzący, ale dość zaborczy. Po chwili jednak Chace uśmiechnął się i uwolnił jedną z dłoni, by pogłaskać chłopaka po policzku. — Mógłbyś teoretycznie być moim bratem, a od kiedy ma chłopaka? Bo ja wiem… Od tygodnia? Kiedy ostatnio do niego dzwoniłem udawał ogromne zakochanie w jakiejś cycatej blondynce z drużyny cheerleaderek sąsiedniej szkoły. Nie powiem, ale nie dorasta Michaelowi do pięt. Co jak co, ale nie lubię płytkich kobiet.  
— Ale, Chace... — Rocco zakrył twarz dłońmi i roześmiał się szczerze i bardzo radośnie. Tyrada mężczyzny rozbawiła go. Powiedział tak dużo i tak poważnie, a nie powiedział ani jednego słowa na temat, o który chodziło Rocco. Po dłuższej chwili śmiechu, z nadal roziskrzonymi od wezbranych łez oczami, zarzucił ramiona na szyje Chace'a i wtulił się w jego ramiona zupełnie tak, jakby faktycznie był jego bratem. — Nie chodziło mi o orientacje seksualną. Ale uwielbiam cię za te wszystkie słowa, którymi chciałeś mnie przekonać, że nic do mnie nie masz. Po prostu uwielbiam. I wiesz? — Odchylił się, by widzieć twarz mężczyzny, przytrzymując się o jego ramiona. — Byłbym w siódmym niebie, gdybyś się zgodził być moim przyszywanym bratem. Zawsze chciałem mieć brata. Takiego, z którym mogę pogadać o tym, czy tyłek faceta od wychowania fizycznego jest seksowny i czy oczy sprzedawcy jabłek błyszczą bo błyszczą, czy błyszczą tylko na mój widok. — Wyszczerzył się w szerokim uśmiechu, kładąc dłonie na policzkach Chace'a i po chwili, zupełnie bez kontroli nad tym co robi, całując go w policzek. — To jak? Zostaniesz moim bratem powiernikiem? Wytrzymasz moje marudzenie?
— Z przyjemnością — odpowiedział Chace — o ile nie wymagasz karmienia, ciągłego nadzoru i pomocy w doborze garderoby. Zastanawiam się tylko, z czystej ciekawości, czy tobie to nie będzie przeszkadzać, kiedy będziesz mieć tak bardzo przystojnego brata, który tak naprawdę nie jest twoim bratem… — Odwrócił głowę i spojrzenie, by ukryć zdradziecki uśmiech, a po chwili zagwizdał. Droczył się i robił to jawnie, bynajmniej nie mając na myśli flirtowania z Rocco. Może jedynie odrobinę ciekawiła go ta strefa i reakcja białowłosego na takie zachowanie. Z drugiej strony, nie był człowiekiem, który robił coś dla zachcianki, a przynajmniej nie uczuciowo, i nie śmiałby bawić się uczuciami swojego nowego kolegi. Kolegi z którym nadzwyczajnie dobrze się dogadywał, a którego znał zaledwie kilka dni i w zasadzie poznał przez przypadek. — I nie przeszkadza mi twoje okazywanie uczuć, a to, że powiem byś nie robił tego publicznie, to tylko dla twojego dobra. Znajomość znajomością. Mogę cię przytulać codziennie i jak długo chcesz, ale jak ktoś to zobaczy, to będę mieć nieprzyjemności, bo po prostu jesteś za młody, a ludzie mają różne usterki psychiczne. Niestety. — Ostatnie słowo wypowiedział z nutą żalu w głosie, aż sam się sobie zdziwił, że przeszkadzał mu fakt, iż nie może tak po prostu przytulić chłopaka wśród ludzi, a już z pewnością nie w obecności kolegów, którzy wiedzieli, że Rocco nie ma rodzeństwa. To w sumie byłaby idealna zemsta za to, jak ten rudzielec potraktował młodego. „Zaraz, chwila… Jaka zemsta? O czym ty myślisz człowieku?” Zganił się w myślach, aż poczuł rumieniec na twarzy, który musiał, po prostu musiał ukryć, chowając twarz przy piersi Rocco.
— Dlatego właśnie powiedziałem, że jestem dla ciebie jak z innego świata. Jesteś dorosły, masz swoje zżycie, a ja, mimo tego, że nie czuje się jak dziecko, nadal jestem tak traktowany i postrzegany. — W dalszym ciągu obejmując szyje mężczyzny, Rocco, z cichym westchnieniem, przytulił policzek do jego głowy. — Wole myśleć o tobie w kategoriach przystojnego brata niż przyjaciela. Tak będzie bezpieczniej. I nie bój się, wśród ludzi pozostanę zdystansowanym chłopaczkiem, który plącze się za swoim dużo starszym bratem. A właściwie ile ty nasz lat, Chace? — Ustalają tak ważne sprawy jak braterstwo, a on nawet nie zna wieku mężczyzny. Pora nadrobić szczegóły. Skoro od teraz Chace miał zostać powiernikiem Rocco, to wypadało poznać się nieco lepiej. Siedząc na kolanie mężczyzny, obejmując go za szyje i czując, jak ten trzyma go w pasie, by się nie zsunął, Rocco uświadomił sobie, że rodzi się miedzy nimi dziwna więź. Uświadomił sobie też, że mając wspaniałych rodziców, brakowało mu zawsze brata. Że nie miał kogoś takiego komu mógłby wypłakać się w ramię, a kto nie byłby jego rodzicami. To, że miał teraz zyskać brata, dorosłego i rozumnego, było dla niego, jak obietnica przyspieszonych świąt.
— Skończę niedługo całe dwadzieścia sześć lat — odparł łagodnie, ale nie podniósł spojrzenia. Nadal czuł na policzkach rumieńce, spowodowane niestosownymi myślami o mszczeniu się na jakichś bogu ducha winnych dzieciakach za białowłosego. Poza tym musiał stwierdzić, że bardzo przyjemnie było się do kogoś przytulić po tak długiej przerwie, jaką sobie zafundował. Minął rok od kiedy zostawił ostatnią dziewczynę na rzecz celibatu. Przez nią właśnie przestał się spotykać z innymi i narzucił sobie dość głupie postanowienie, że będzie się kochać z jakąś dopiero po ślubie. Nagle zadźwięczały mu w uszach słowa ojca, przez co jeszcze bardziej się zaczerwienił i znów nieco mocniej ścisnął Rocco w pasie. — Wiesz, chciałbym żebyś poznał mojego prawdziwego brata. Ojca już poznałeś w klubie, ale nie będę mu cię więcej pokazywać, bo rzuca mi niestosowne hasła. Mam trochę dziwną rodzinę… Ojciec jest pseudo biseksualny, brat jak się okazało jest gejem, powinna ci się ta moja rodzinka spodobać — powiedział, w końcu podnosząc spojrzenie na twarz chłopaka i uśmiechnął się promiennie. Pogłaskał go ponownie po policzku i pogładził kark. —  Nie jesteś dla mnie, jak z innego świata. Jesteś w sam raz.
— Jeszcze nawet nie dostałem buzi, a ty już chcesz mnie przedstawiać rodzinie? — Rocco roześmiał się, wsuwając zupełnie nieświadomie palce we włosy mężczyzny i bawiąc się nimi podczas wypowiadania kolejnych słów. — Fajnie, że nie masz nic przeciw ludziom takim jak ja. No i bardzo chętnie poznam cała twoja rodzinę, tylko nie już. Musze najpierw przywyknąć do tego, że mam brata. — Poruszył się dość niespokojnie. Było późno, a on przecież nie był samodzielnym facetem. Musiał wrócić do domu w miarę wcześnie i musiał położyć się spać, by rano funkcjonować w szkole. — Chciałbym tu z tobą posiedzieć. Chciałbym pogadać, pomarudzić ci i w ogóle, ale... — W tej chwili bardzo przeszkadzał mu jego wiek. Bardziej niż kiedykolwiek. Bo gdyby tylko miał możliwość pozostania tu z Chacem i przegadania nocy... Ciężkie jest życie nastolatka. Oj ciężkie. Przegonił szybko wszelkie przemyślenia, by nie rozstawać się z mężczyzną w podłym nastroju. — Ale na lody idziemy. Idziemy i już, i to ja ci wybiorę takie, których koniecznie musisz spróbować, dobrze? W zamian za to będziesz mógł zadać mi pięć pytań, na które odpowiem ci tak szczerze, jak tylko będę potrafił.
Chace nadal głaskał Rocco po policzku, a bliskość twarzy chłopaka stała się wręcz nieznośna, kiedy wspomniał on o pocałunku. Po chwili przesunął dłoń na jego kark i przyciągnął go do siebie z pełną świadomością i ryzykiem, by pocałować go przelotnie w usta. Nie wydawał się być przy tym poważny, ponieważ uśmiechnął się szeroko, jak tylko pozwolił Rocco na zebranie myśli.
— Teraz mogę cię już przedstawić rodzinie? — spytał dość niewinnie i powrócił do głaskania nadzwyczaj miękkiego i dziewczęcego policzka młodego. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że chłopak musi iść i sam przyjmował ten fakt dość niechętnie. Pozwolił mu jednak na to, by to on zdecydował o tym, kiedy tak właściwie ma zamiar wybrać się do domu i nie mówiąc już nic więcej, skupił się na obserwowaniu jego twarzy dość dokładnie.
— Jak na brata to całkiem dobrze całujesz. — Chłopak roześmiał się i potargał mężczyźnie włosy w taki sposób jakby to on był starszy i to Chace miał zostać jego przyszywanym, młodszym, upierdliwym braciszkiem. — Tak, myślę, że teraz możesz mnie przedstawić swojej rodzinie. Jeśli tylko nie powiesz im, że chciałbyś przedstawić swoja przyszłą żonę. — Zsunął się z kolan mężczyzny, wyplątując się równocześnie z jego objęć, w których, nawiasem mówiąc, czuł się wyjątkowo dobrze. Poprawił bluzę, nie odsuwając się zbyt daleko od Chace'a i wsunął dłonie w kieszenie. — Muszę wracać do domu. Nie chcę, ale wiesz... — Na jego twarzy malował się wyraźny żal spowodowany faktem, że musi się rozstać z Chacem. Co prawda perspektywa lodów kolejnego dnia była trochę pocieszająca, ale tak bardzo nie chciał tracić mężczyzny z oczu. — Odprowadzisz mnie? Chociaż kawałek, co? Obiecuje, że będę trzymał ręce przy sobie i nie sprowokuje nikogo, by nie narobił ci kłopotów.
— Jest ciemno, nikt nas nie będzie widział. Nawet jeśli… Czy ja się właśnie tłumaczę? — spytał nagle Chace i roześmiał się. Wstał z huśtawki, uważając by kurtka nie spadła. Założył ją i wtedy dopiero wyciągnął ręce w górę, by się przeciągnąć. — Jeżeli nie będziesz krzyczeć, szarpać się, piszczeć, błagać o pomoc, albo coś w tym stylu, to nikt się nie przyczepi — stwierdził jak profesjonalny wykładowca i podszedł do chłopaka, by móc go chwycić za rękę. Miał ciepłe dłonie, ponieważ bliskość Rocco sprawiła ogólne i nad wyraz przyjemne ogrzanie się jego organizmu. Spojrzał na niego jeszcze przelotnie, po czym poprowadził w stronę domu. — Zawsze mogę też powiedzieć, że cię znalazłem i odprowadzam do domu, bo jest późno, a ja jestem strażą osiedlową — dodał jeszcze, po czym zamruczał coś pod nosem. Coś o tłumaczeniu się.
— No w sumie... — Przez chwile poczuł się jak sześciolatek. Zdanie mężczyzny o tym, że znalazł go i odprowadza podziałało na Rocco niczym kubeł zimnej wody. No, ale skoro chciał mieć starszego brata, to sam się o takie traktowanie prosił. Wsunąłby dłonie głęboko w kieszenie i szedł tak w milczeniu, ale skoro Chace trzymał go za rękę, nie zabrał jej więc i cieszył się ciepłem, które w ten sposób otrzymywał. Podobał mu się taki spacer. Czuł się wyjątkowy, kiedy minęła ich jakaś kobieta, piorunując ich spojrzeniem, a Chace nie cofnął dłoni. Początkowe zakłopotanie o poczucie beznadziejności zniknęło, więc chłopak uśmiechał się i maszerował u boku mężczyzny z dumnie uniesioną głową i palcami zaciśniętymi na palcach "starszego brata". Milczał jednak przez cały czas. Odezwał się dopiero, gdy na horyzoncie ukazały się domki jednorodzinne z jego osiedla. Wówczas to zatrzymał się gwałtownie i ścisnął dłoń Chace'a. — Chce ci zrobić zdjęcie — oświadczył, wyciągając z kieszeni telefon. — Ty masz moje i ja potrafię ci opisać siebie przez telefon, a ja twojego nie mam. No i podejrzewam, że nie potrafiłbyś tak dokładnie opisać mi siebie, jak ja to zrobiłem.  — Uniósł telefon na odpowiednia wysokość by móc zrobić piękne ujęcie.
Tak naprawdę nie miał nic przeciwko temu, by widzieli ich inni ludzie. Gorzej jednak z tym, co mogli pomyśleć, a Chace z doświadczenie wiedział, że niektórzy bardzo pokrętnie myślą, jeżeli chodzi o takie widoki. Do przechodzącej kobiety uśmiechnął się promiennie, a kiedy dotarli prawie do celu i Rocco powiedział o zdjęciu, stanął naprzeciwko niego i uśmiechnął się.
 —  Możesz zrobić, nie mam nic przeciwko. Mam stać normalnie, czy może chcesz jakąś specjalną minę? — spytał, nie przestając się uśmiechać. Puścił dłoń chłopaka, by ten miał pełne pole manewru, złożył ręce za sobą, splatając palce i spojrzał na trzymany przez Rocco telefon. Miło, że chłopak o tym pomyślał, ale miał nadzieję, że nie będzie się on wgapiać w zdjęcie i wyobrażać sobie los wie czego. Wystarczyło Chace’owi, że sam wpatrywał się ostatnio w zdjęcie białowłosego bezmyślnie, co było dziwne i zastanawiające. Już widział tryumfalną minę ojca, jakby mu o tym wszystkim opowiedział. Wolał chyba jednak nie ryzykować kolejnych wymówek i dogadywań, więc zanim wróci do domu, musi się ogarnąć i doprowadzić myśli do porządku, ponieważ obecnie każde wspomnienie niektórych momentów powodowało kwitnące i złośliwe rumieńce.
— Nie musisz robić specjalnych min. Jesteś wystarczająco przystojny, nawet kiedy jesteś poważny. — Szczerość chłopaka mogła powalać. Nie widział on powodów, by nie wyznawać takich rzeczy Chace'owi, wiec bardzo łatwo przychodziło mu mówienie o jego urodzie. Patrzył na mężczyznę z uśmiechem i pstryknął mu kilka zdjęć. — Wiesz, że gdybym miał takiego brata, to w moim domu zawsze roiłoby się od dziewczyn? — Roześmiał się, wsuwając telefon do kieszeni spodnie.
Złapał Chace’a za rękę i pociągnął w stronę domu. Nie chciał iść obok, niczym zupełnie obcy dzieciak idący przypadkiem obok jakiegoś faceta. Chciał jeszcze chwile czuć się dość wyjątkową istotą.
— Spotkamy się jutro pod moja szkoła? — zapytał, lecz zaraz dotarła do niego bezsensowność tego pytania. — Albo nie. Nie będę Cie tak wcześnie zajmował skoro i tak musze wpaść do domu, bo inaczej mama gotowa mnie zjeść. Możemy się umówić na telefon? — Doszli przed dom Rocco. Światła były pozapalane, a w oknie kuchennym widać było mamę, która układała na parapecie blachę z ciastem. Chłopak uśmiechnął się do Chace'a, zdając się nie zauważać mamy i domu. — Zadzwonię jak będę już wolny i dogadamy się, co?  

1 komentarz:

  1. Cudownie jest zacząć dzień od dania złożonego z Chace'a i Rocco. Jejku, te ich przytulanki, zabawa liśćmi, pocałunek, chociaż szybki, ale taki, że hej, nastroiło mnie pozytywnie na cały dzień. Nie mogę wyzbyć się wrażenia, że Chace odprowadził chłopaka pod sam dom, jak dziewczynę na randce.
    Oj, tak ojciec byłby zadowolony z obecnej sytuacji, gdyby usłyszał relację ze spotkania, czy choćby ujrzał na co tak gapi się Chace w swoim telefonie. Ha, teraz i Rocco będzie mógł się gapić i co tam różnica wieku. Ludzie nie muszą o niczym wiedzieć. Zresztą oni bawią się tylko w braci. Nikt nie powiedział, że będzie z tego coś więcej. :DD
    Jak zawsze świetnie dziewczyny i życzę weeeeny i czasu na pisanie.

    OdpowiedzUsuń