czwartek, 18 października 2012

Rozdział XXXVIII [Rocco]


[Do pełnego roześmianych i rozbawionych ludzi klubu, weszła czwórka, zdawałoby się przyjaciół. Rudowłosy chłopak, obejmujący blondyna, czarnowłosa dziewczyna i nieco zdezorientowany i rozglądający się dookoła, drobny chłopak o śnieżnym kolorze włosów i niezwykle brązowych oczach. Prześlizgiwał się spojrzeniem po wnętrzu klubu, oglądał każdego napotkanego człowieka, a na widok kelnerów, aż zazgrzytał zębami. Powiedzieli mu, że idą do klubu i że będzie ciekawie, ale… Zerknął na rudowłosego chłopaka i przełknął ślinę ze złości. Przyszedł tu głównie dla niego, ale on najwyraźniej był bardziej zajęty Konradem. Ech, co za życie.]

Idę się napić, mówiłem ci byś już dawno wyrzucił tę babę. Zostawia ci więcej syfu niż jakby jej tu nie było… [Chace przewrócił oczami na widok stosu papierów, które wraz z ojcem przez kilka godzin sortowali, siedząc w klubowym biurze. Miał dość siedzenia w jednym miejscu i to jeszcze zamkniętym na jakiekolwiek świeże powietrze. Musiał się chociaż na chwilę wyrwać, chociaż obiecał, że dokończy pracę, by jak najszybciej pozbyć się demonicznej Diny z tego klubu. Rozprostował kości, kiedy wstał z niewygodnego krzesełka i machnął ojcu dłonią.] Zaraz wracam. [Rzucił jeszcze nim zbiegł po małych kręconych schodkach na piętro, gdzie znajdowała się główna sala i bar. Nie przeszkadzało mu, że klub jest pełen homoseksualistów. Na szczęście nikomu nie przyszło do głowy, by go zaczepiać.] Seth, miłości moja… [Mruknął, uśmiechając się żartobliwie i niepoważnie w stronę barmana.] Daj mi zimne piwo i poczęstuj mnie papierosem. [Uraczył mężczyznę jeszcze szerszym uśmiechem. Zazwyczaj nie palił, ale od casu do czasu – kiedy nikt nie widział – mógł odetchnąć i napawać się relaksującym działaniem nikotyny.]

[Grupka przyjaciół szła do baru. Nie żeby mieli na tyle dużo lat by w ogóle mieli prawo tu wejść i kupować drinki, ale podrobione dowody i rozbrajający uśmiech, niemal nagiej dziewczyny działały cuda. Rocco szedł nadal zaaferowany miejscem w którym się znalazł. Obracał się dookoła, idąc chwilami tyłem, potykał się o własne nogi i od czasu do czasu łapał się na tym, że ma otwarte ze zdziwienia nie tylko oczy, ale i usta. Doszedłszy do lady barowej, rudy i blondyn zamówili sobie drinki, dziewczyna natomiast zrobiła to samo dla siebie i dla Rocco, który właśnie doganiał ich, odwrócony w stronę parkietu i zapatrzony na jakiego chłopaczka, który zdawał się być jego władcą.]

[Odpalił papierosa niemal z czcią dla kogoś, kto wymyślił tę używkę i oddał ją ludziom do masowej produkcji. Zaciągnął się kilka razy, obserwując przy okazji ludzi w klubie. Miło było popatrzeć, że dobrze się bawili, jednakże na nieszczęście Chace’a, wszystkie dziewczęta zdawały się woleć swoją płeć. Po chwili namysłu dostrzegł, że ktoś idzie w jego stronę, wprost na niego. By było zabawniej ktoś szedł tyłem i najwyraźniej nie wiedział, że za chwilę znajdzie się między udami Chace’a, który siedział na barowym krzesełku, opierając stopy o jego metalowe rurki. Z ciekawością czekał na to, czy chłopaczek zorientuje się. Jeżeli jednak przyjdzie mu wpaść na przyszłego właściciela klubu, to cóż. Mężczyzna nie miał w zwyczaju obrażać się o takie coś.]

[Owszem, bladego pojęcia nie miał dokąd zmierzają jego kroki, a jego towarzysze najwyraźniej nie mieli zamiaru go uchronić przed niechybnym spotkaniem z rzeczywistością. Zamiast tego stali wpatrzenie na przemian to w chłopaka to w mężczyznę siedzącego na stołku, który nie miał również zamiaru ani uprzedzić Rocco przed spotkaniem, ani uciekać, ani nic, kompletnie. Rocco szedł krok za krokiem. Nie był jednak aż tak bardzo pozbawiony instynktu ani nierozgarnięty, by nie zauważyć, że zbliża się do lady. Tuż przed nią, czyli dokładnie w chwili, gdy znalazł się między udami mężczyzny, odwrócił się w jego stronę i odskoczył z przerażoną miną do tyłu, jakby zobaczył co najmniej demona z najgorszego koszmaru. Głośny śmiech przyjaciół nie pomagał. Rocco zaczerwienił się, jak buraczek i o mało nie stracił równowagi podczas tej panicznej ucieczki.]

Spokojnie… [Nie brakowało wiele, by złapał chłopaka za rękę i pociągnął w swoją stronę, tylko po to by tamten nie stracił równowagi. Postawił go do pionu i pokiwał głową z szerokim uśmiechem. Nie omieszkał obejrzeć sobie chłopaka, ale zrobił to, bo coś nie pasowało mu w tej układance. Tego dzieciaka nie powinno być w klubie i jak się okazywało, kiedy Chace przeniósł oczy na jego znajomych, ich też nie powinno tu być. Zmarszczył czoło i zgasił papierosa. Nie mógł oceniać po wyglądzie i określać wieku, ale rękę by dał sobie uciąć, że oni są nieletni.] Nie gryzę. [Oznajmił z wahaniem, bowiem zastanawiał się nad tym, czy poprosić ich o dowody czy nie. Tak właściwie nie miał jeszcze żadnych praw do klubu, był jego gościem i nie musiał się tym za bardzo przejmować.]

Tego nie mogę wiedzieć, prawda? [Chłopak, mimo czerwieniejących się policzków i przerażonego spojrzenia, zabrał pospiesznie reket i razem z drugą, schował za plecami, gdy wycofywał się w stronę przyjaciół, mających darmowe kino i najwyraźniej bawiących się bardzo dobrze.] Zamknij się już! [Warknął w stronę dziewczyny, bo to właśnie przy niej znalazł się jako pierwszej. Nie mógł jeszcze długo oderwać spojrzenia od mężczyzny, ale gdy tylko to zrobił, porwał z blatu szklankę z tym, co było najwyraźniej przeznaczone dla niego i wychylił duszkiem, starając się nie zakrztusić i nie pokazać, jak bardzo niespodziewaną moc miało to coś. Aż mu dech odebrało i oczy o mało nie wyszły z orbit, gdy odwrócił się do faceta tyłem i złapał za pierś, łapiąc oddech.]

[Chace zabrał się w końcu za swoje piwo. Nie był jednak przerażony i rozkojarzony, więc delektował się nim powoli. Powstrzymał się przed bardzo wymownym i ironicznym poklepaniem chłopaka po plecach, kiedy ten zaczął się krztusić. Kara za nielegalne przebywanie w lokalu musiała być, a ta była dość zabawna. Powrócił też do wpatrywania się w salę, nadal się podśmiewając pod nosem i od czasu do czasu zerkając na przyjaciół. Stwierdzał, że jak te młokosy się upiją, to będzie jeszcze więcej śmiechu. Z drugiej strony niechętnie myślał o powrocie na górę do ojca. Dobrze mu się siedziało przy barze i dobrze było myśleć, że w razie wypadku będzie jedną z niewielu osób, które zawiadomią ochronę, gdyby młodzi zaczęli za bardzo szaleć.] Seth, daj mi jeszcze jednego. [Poprosił i dostał kolejnego papierosa.]

[W międzyczasie grupa przyjaciół zamówiła kolejną porcję alkoholu. Rocco sączył drinka powoli, obserwując klub. Niemniej raz za razem jego wyraźnie zazdrosne spojrzenie padało na Rudzielca i Blondaska, którzy bardzo śmiało okazywali sobie czułości. Był wściekły, że w ogóle dał się namówić na przyjście tutaj, ale nie da im teraz satysfakcji i nie ucieknie. Niech sobie nie myślą. Odpowiadał na co drugie pytanie jakie rzucała do niego dziewczyna, a kiedy ta znudziła się jego obojętnością i poszła na parkiet, odetchnął z ogromną ulgą. Pozostało teraz tylko...] Rocco, czemu nie pójdziesz z nią tańczyć? [Rudzielec pochylił się w jego stronę, ale nim chłopak miał szansę odpowiedzieć, Blondasek chwycił go za rękę i pociągnął za sobą na parkiet. Został sam ze swoim drinkiem i ze swoja rezygnacją. A miało być tak uroczo, pięknie, szczęśliwie. Miał mieć randkę z Konradem. Mieli być sami, zabawić się. Może dostałby pierwszego buziaka od niego...]

Nie idziesz się bawić? [Chace miał dosyć kontemplacji wystroju i ludzi, którzy powoli zaczynali razić go w oczy kolorowymi strojami. Odwrócił się do białowłosego i uśmiechnął do niego pokrzepiająco, jak zawsze kiedy w minimalnym stopniu w jakiś sposób się kimś przejmował. Zrobiło mu się przykro, że banda małolatów zostawiła go na pastwę losu, zwłaszcza, że przy barze zaczynali się kręcić ci mniej przyjemni klienci, szukający jedynie okazji. Zdążył ich poznać – nie wszystkich, ale jednak tych, którzy dostali ostrzeżenie, owszem. Poprawił kołnierzyk jasnej koszuli i wbił spojrzenie w chłopaka, z czystą ludzką ciekawością. Za nim, na miejscach przyjaciół Rocco, zasiadło dwóch panów, o nieprzyjemnych minach, jakby ktoś cały czas robił im krzywdę, albo… Jakby tej nocy nie mogli nic złapać. Na widok białowłosego, młodego chłopaczka, nastroje im się wyraźnie poprawiły.]

Nie. Nie chce z nią tańczyć. [Skąd ta szczerość? Wszak nawet nie znal mężczyzny, któremu właśnie wyjawił dość osobistą rzecz. Wzruszył ramionami, pociągając kolejny solidny łyk z drinka, którego trzymał. Mężczyźni jakoś specjalnie mu nie przeszkadzali, choć zmierzył ich spojrzeniem i uciekł wzrokiem by nie prowokować. Nie miał zamiaru się z nimi poznawać. Przyjął za fakt, że zajęli miejsca przyjaciół bo były tak jakby wolne. Dziewczyna pojawiła się przy nim jak spod ziemi. Złapała go za ręce i pochyliła się nad nim.] No chodź, chodź. Nasi panowie już nie wrócą. Zawsze tak jest. Miziają się, miziają, a potem, bach! I nie ma ich i już nie wracają. Mają ciekawsze zajęcia, jeśli wiesz o co mi chodzi. Więc? [Rocco aż zazgrzytał zębami na jej słowa, co jednak słyszeć mógł tylko on. Niemniej na jego policzkach pojawił się kolejny rumieniec.] Nie, raczej nie. Chyba powinienem wracać. W sumie... [Zeskoczył z krzesełka i minął ją, zabierając jej swe dłonie.] To nie był dobry pomysł żebym tu przychodził.

[Westchnął głęboko, widząc rezygnację chłopaka. Mimo tego, że go nie znał, potrafił się wczuć w jego niechęć i rezygnację. Był przecież światowym człowiekiem i nie takie rzeczy przyszło mu oglądać. Po dość romantycznym obiedzie, jaki zafundował swojemu bratu, widząc uczucia w białowłosym tak bardzo różniące się od szczęścia jakim był ogarnięty jego brat ze swoim chłopakiem, serce mu się kroiło na ten diametralnie odwrotny widok. Zatrzymywanie chłopca też nie było dobrym, czy stosownym pomysłem, więc został na swoim miejscu, obserwując jak ten odchodzi i zostawia swoją koleżankę w zdziwieniu. Dopił piwo i jeszcze przez chwilę kontemplował to wszystko bez uśmiechu. Tknęło go dopiero wtedy, kiedy dwaj mężczyźni – do końca nie spuszczający wzroku z młodzieniaszka – szykują się by za nim pójść.]

[Dziewczyna jakoś niespecjalnie się przejęła chęcią Rocco do opuszczenia klubu. Wzruszyła ramionami i tanecznym krokiem odeszła w stronę parkietu, gdzie zaraz wtopiła się w tłum i zajęła tańcem, jakby nic się nie stało. Rocco objął się ramionami, skulił w sobie i wyszedł z klubu. Nie chciał tu pozostać ani chili dłużej. Nie chciał patrzeć na ludzi, którzy bawią się, gdy jego marzenia rozsypują się w proch. No, ale takie życie. Jeden jest szczęśliwy, gdy inny nie potrafi tego szczęścia odnaleźć. A on przeważnie kochał się w tych, w których kochać się nie powinien. Ale Konrad jeszcze go zauważy. Jeszcze zatęskni. Zrozumie, że właśnie Rocco jest tym jedynym i w ogóle. Na zewnątrz było ciemno i chłodno. Zadrżał, gdy przeszył go podmuch wiatru. Gdzie on właściwie był? Gdyby tak więcej uwagi zwracał na to, gdzie jadą, a mniej na Konrada...]

[Tak zazwyczaj bywa, kiedy zaczyna się historia dwóch nieznajomych sobie osób. Mężczyźni, którzy skrupulatnie obserwowali dzieciaka, ruszyli za nim pośpiesznie. W chłodnym powietrzu, przerywając ciszę, rozbrzmiały odgłosy śmiechów. Wyrośli tuż za plecami białowłosego w odległości kilku kroków.] Hej mały, czemu uciekasz? Wieczór młody… Chodź się z nami zabawić. [Mruknął jeden z nich. Rocco nie mógł udawać, że to nie tyczyło jego osoby, ponieważ, jak na złość, w okolicy nie było żywej duszy. Chace widział, jak wychodzą – jak wychodzi chłopak i jak wychodzą mężczyźni. Przeczuwał coś złego i chociaż wahał się, to w końcu odstawił niedopite piwo, ugasił papierosa, o którym prawie zapomniał i ruszył w kierunku wyjścia, byleby tylko nie było za późno.]

[Odwrócił się błyskawicznie i zdrętwiał. Zniósłby chłopców, zniósłby dziewczęta, ale w tych typach było coś, co go przerażało. Raz, że byli pijani, co mogło działać na plus bo mieli mniejszą koordynację ruchową. Po wtóre byli ohydni, sprawiali wrażenie lubieżnych i wstrętnych. Aż przełknął z trudem ślinę i jeszcze bardziej objął się ramionami.] Nie jestem w nastroju na zabawę, proszę pana. [Wydukał, cofając się powili w tył. Przeszedł na bardzo oficjalny ton bo pod naporem ich spojrzeń poczuł się, jak pięciolatek. Poczuł się maleńki i bez szans na ocalenie. Stawiał stopę za stopa z nadzieją, że żaden z nich tego nie zauważy. Alkohol, który szalał w jego żyłach jakby nagle przestał działać, pokonany przez adrenalinę. Nagle zobaczył wszystko wyraźnie i zaczął myśleć jasno. Co prawda później jego działanie zostanie spotęgowanie, ale Rocco pojęcia o tym nie miał. Teraz liczyło się tylko to, jak uniknąć tych obleśnych gości.]

[Panowie nie mieli zamiaru rezygnować z tak łatwego kąska. Zaśmiali się głośno i zaczęli sunąć w stronę chłopaka powoli. Wydawało im się zapewne, że takim sposobem Rocco się nie spłoszy. Wyglądali, jakby podchodzili faktycznie do pięcioletniego dziecka, ponieważ zaczęli cmokać wymownie i robić głupie miny.] No chłopczyku, nie zrobimy ci krzywdy… [Obietnica ociekała jadem i doskonale można było to wyczuć. Śmiech powoli zmieniał się w coś bardziej przerażającego.] To miło, że panowie raczyli przypilnować mojego brata. [Zza pleców niedoszłych oprawców wydobyło się wpierw głośne chrząknięcie, a później głęboki głos, który rozbrzmiewał powarkiwaniem. Chace stanął w bezpiecznej odległości, gdyby któremuś zachciało się zamachnąć i go uderzyć. Oni tak łatwo nie rezygnowali. Nie byli jednak na tyle pijani, by nie widzieć go obok chłopaka, jak jeszcze siedział w klubie. Mieli głupie miny, kiedy zorientowali się, że ktoś właśnie próbuje im odebrać okazję, ale Collins nie rezygnował. Miał w rękawie coś, czemu nie mogli zaprzeczyć.] Macie na koncie po dwa upomnienia. Jeszcze jedno i dostaniecie dożywotni zakaz wchodzenia do klubu. Ostrzegam i radzę się stąd zwinąć jak najszybciej. [Wysyczał dość głośno, mierząc mężczyzn nieprzyjemnym spojrzeniem.]

[Nie do końca wiedział co się stało i nie do końca zrozumiał, jak to się stało, że po chwili, zamiast drabów przed którymi miał ochotę wiać, pojawił się facet, na którego o mało nie wszedł na początku swej kariery w klubie. Adrenalina poszła w las, a dokładnie mówiąc wchłonął ją organizm trawiony alkoholem i chłopak poczuł, jak jego ciało rozpala się, nogi się pod nim uginają, a w głowie kreci się niemiłosiernie. Stracił kontakt z rzeczywistością. Stracił świadomość tego gdzie jest i z kim jest. Nie miał pojęcia jak i kiedy, nogi odmówiły mu zupełnie posłuszeństwa i osunął się... No właśnie. Nawet nie wiedział, czy spotkał się z betonem parkingu, czy odleciał pod chmury. Dokładnie rzecz ujmując, w chwili kiedy poczuł ulgę ze zniknięcia oprawców, jego świat zawirował, oczy przestały widzieć i chłopak stracił przytomność.]

~*~

[Rocco spotkał się z betonem, bo jednak Chace nie był supermenem i nie zdążył go uratować przed upadkiem. Nie spodziewał się też, że dzieciak ma tak słabe nerwy. Westchnął na złośliwość losu i zebrał nieprzytomnego z ziemi. Przez chwilę stał w miejscu z głupią miną, nie wiedząc, gdzie ma się skierować. Nie wiedział przecież, gdzie chłopak mieszka. Zdecydował, że zaniesie go do swojego pokoiku, który bardziej przypominał magazyn, ale miał szczerą nadzieję, że chłopak po przebudzeniu się nie przerazi. Pokonał odległość dzielącą go do wejścia klubu, a potem przemknął bokami sali, aż do schodków prowadzących na górę, gdzie znajdowały się dwa gabinety, jedna duża sypialnia pana Collinsa i jego mały, ciasny, ale własny składzik, który w przyszłości miał zamiar przerobić na gabinet i sypialnię w jednym, skoro miał spędzać w klubie więcej czasu. Ułożył Rocco na polowym łóżku – dość wygodnym mimo wszystko i sięgnął do kieszeni po telefon.] Seth? Nagła sprawa. Wyślesz kogoś na górę z sokiem pomarańczowym, jakąś miską i kanapkami? Tylko, żeby były świeże. Dziękuję ci bardzo, odwdzięczę się jakoś. [Zakończył rozmowę, posyłając barmanowi mentalny uśmiech i przeszedł na chwilę do gabinetu ojca, by powiedzieć mu, jaka jest sytuacja. Pan Collins będąc człowiekiem o ogromnej wyrozumiałości dla przypadków, machnął na syna dłonią, uśmiechając się ironicznie, więc Chace wrócił do składziku i przysiadł przy małym stoliku na krzesełku, które stało obok łóżka. Na zamówienie nie przyszło mu czekać długo, ale miał wrażenie, że nim organizm chłopaka odreaguje, minie go nieco więcej.]

[Jeszcze około trzydzieści minut minęło zanim chłopak otworzył oczy. Dziwne by było gdyby wiedział gdzie jest. Zamrugał nerwowo oczyma i rozejrzał się spłoszonym spojrzeniem wokoło. Nie znał tego miejsca. W głowie nadal mu się kręciło, więc ze wszystkich sił, jakie w sobie zebrał starał się oprzytomnieć. Nie był jednak zaprawionym w piciu zawodnikiem. Dzisiejsza próba była jego inicjacją. Czuł się źle, bardzo źle. Miał wrażenie, że jakimś dziwnym trafem znalazł się na statku na pełnym morzu lub w pędzącym krętą drogą samochodzie. Odwrócił się na bok z bolesnym jękiem i ... Odskoczył niczym rażony piorunem pod ścianę, gdy zobaczył przed sobą mężczyznę z baru. Skulony ze strachu, obejmujący się ramionami, wyglądał jeszcze młodziej niż zazwyczaj. Jego delikatna twarz wykrzywiona w bólu i wystraszone spojrzenie sprawiały, że kojarzył się z zaszczutym zalęknionym psiakiem.] Gdzie... Gdzie jestem? [Wydukał, ledwie panując nad głosem.]

Po pierwsze, uspokój się. Nikt ci nie zrobi krzywdy. Po drugie, jesteś nadal w klubie, bo straciłeś przytomność, kiedy panowie chcieli bardzo stanowczo wyegzekwować twoje towarzystwo. Po trzecie, napij się, ulży ci. [Chace uśmiechnął się szeroko na widok reakcji chłopaka. Nie mógł się spodziewać innej, ponieważ sam by się przeraził miejsca jakie przyszłoby mu oglądać zaraz po przebudzeniu. Siedział cały czas przy nim, rozmyślając o błahostkach i kolejnej podróży, którą planował. Jak tylko Rocco się obudził, wystawił do chłopaka dłoń, w której trzymał szklankę z pomarańczowym sokiem. O jedzeniu na razie nie było mowy, chociaż kanapki czekały cierpliwie.] Nie wiem, gdzie mieszkasz, bo odwiózłbym cię do domu, a tak… Chcąc nie chcąc znalazłeś się tutaj. [Wyjaśnił jeszcze, oglądając uważnie młodego. Miał ochotę na reprymendę, ale powstrzymał się. Póki co chłopiec musiał dojść do siebie, a Chace’owi świadomość podpowiadała, że nie będzie to łatwe. Trzymał dla niego specjalnie promienny i łagodny uśmiech na ustach i kiwał szklanką, wypełnioną pomarańczowym sokiem, zachęcająco.]

Ale to jest bez alkoholu? [Upewnił się nim sięgnął po szklankę. Jak na jeden dzień miał dość procentowych drinków i chciał po prostu wrócić do normalności i wrócić do domu, by mieć możliwość zapomnienia o nieudanej randce i zajęcia się czymś, co sprawiało, że żył, czyli robotkami ręcznymi. Tak, był to jego sekret, którego nie zdradził nikomu poza przyjacielem, który zresztą już nie żył. Był nim jego pies, który uwielbiał bawić się kłębkami podczas, gdy Rocco tworzył kolejne arcydzieło dziewiarskie lub hafciarskie. Zabrał szklankę z ręki mężczyzny i wypił na jednym oddechu.] Pan mnie tu zabrał? Chce pan czegoś ode mnie? Ja nie jestem... No wie pan... [Najwyraźniej plątał się w słowach i nadal nie był w stanie logicznie myśleć. Chciał tylko wstać. Chciał wyjść z tego przeklętego... Ach, przecież to jakiś składzik! Boże, gdzie ten facet go zabrał? A co, jeśli on jest taki sam, jak tamci? W głowie Rocco krążyły niepewność i lęk. Zadrżał. Jego palce zacisnęły się niebezpiecznie na szklance i zapewne gdyby nie była to klubowa, ciężka szklanka, a jedynie domowe szkło, roztrzaskałby ją i właśnie zalewał krwią posłanie, na którym został ułożony.] Musze iść. Ja... Ja musze wracać. Niech mi pan pozwoli odejść. Proszę.

Jestem właścicielem tego klubu, czego mógłbym od ciebie chcieć? [Spytał, nim roześmiał się dość głośno. Dezorientacja chłopaka była naprawdę rozbrajająca, zwłaszcza, że Chace nie miał najmniejszego zamiaru robić mu jakiejkolwiek krzywdy.] Krzywdę mój drogi, to zrobili ci przyjaciele, zostawiając cię na pastwę losu. Dobrze wiesz, że nie powinno cię tu być. Może ochroniarz dał się na to nabrać, ale ja nim nie jestem. [Powstał powoli. Ten dzieciak był w gorszym stanie emocjonalnym niż przerażona dziewica i Chace nie miał zamiaru ryzykować. Wyciągnął mu szklankę z dłoni, kiwając głową z dezaprobatą.] Chcesz jeszcze? Sok pomarańczowy pomaga uzupełnić niedobór witaminy c w organizmie po piciu alkoholu. [Chace przysiadł ponownie na krzesełku, a szklankę ustawił na stoliku, po czym ją zapełnił.] Zakładam też, że nic nie jadłeś, zanim się napiłeś, więc mam tu dla ciebie kanapki. Najpierw dojdź do siebie, a potem mów, co musisz, a czego nie chcesz, bo wydaje mi się, że bierzesz mnie za kogoś kim nie jestem.

Nie chciałem pana obrazić. Przepraszam. [Chłopak podciągnął kolana pod brodę i objął rękoma nogi, opierając czoło o ugięte nogi i wzdychając ciężko.] Skąd pan wie, że nie powinno mnie tu być? Jestem... Jestem prawie dorosły wiec... [Wzruszył ramionami i nagle podniósł gwałtownie głowę i spojrzał na mężczyznę z wyraźnym przerażeniem.] Ale nie dzwonił pan na policje, prawda? Nie zadzwonił pan? Nie chce by się dowiedzieli rodzice. Ja wrócę do domu. Ja... [Chciał się zerwać z łóżka dość szybko, więc zsunął nogi na podłogę i odepchnął się od posłania. Niestety jedyne co zyskał przez podniesienie się tak gwałtownie, to kolejny zawrót głowy i zachwianie się, zakończone bezwładnym opadnięciem na łóżko. Złapał się za skronie, przyciskając do nich zaciśnięte w pięści dłonie.] Niech się tylko przestanie wszystko tak kręcić. Błagam... [Jego jęk był pełen bólu i bezradności. Przysięgał sobie w myślach, że już nigdy nie wypije ani odrobiny alkoholu. nigdy!]

Jak nie przestaniesz się tak miotać, to będzie jeszcze gorzej. [Chace uniósł oczy wymownie do sufitu, po czym powrócił do patrzenia na chłopca z namysłem.] Nie dzwoniłem na policję, jakbym to zrobił to by cię tu już nie było. Przeleżałeś całe pół godziny nieprzytomny. Wiesz ile w tym czasie można zrobić? [Uśmiechnął się krzywo i postukał w czoło, by pokazać chłopakowi, że jest niemądry. Wstał po chwili i otrzepał spodnie. Pomieszczenie nie było idealnej czystości, zważywszy na stosy starych, pożółkłych papierów.] Za chwilę wracam, a ty tu siedź, bo jak znikniesz, to obiecuję, że zadzwonię na komendę, by cię zaczęli szukać. [Ostrzegł chłopaka nim wyszedł z pomieszczenia, by udać się na chwilę do ojca. Zabrał z jego biurka czekoladę i po kilku zdaniach, jakie z nim wymienił, wrócił do chłopaka, mając nadzieję, że ten go posłuchał i nadal był tam, gdzie go zostawił. Rzucił tabliczkę na posłanie obok chłopaka i stanął dość niegrzecznie nad nim. Zdecydowanie miał dość siedzenia.] Jak nie będziesz jeść kanapek, to chociaż zjedz kawałek czekolady, naprawdę dobra. Posiedzisz jeszcze chwilę i zawiozę cię do domu.

[Zanim mężczyzna wrócił Rocco wypił kolejną szklankę soku, ale strach przed powiadomieniem policji nie pozwolił mu na nic więcej. No, poza tym, że skulił się ponownie, siadając w rogu posłania i trzęsąc się jak osika na wietrze. Najwyraźniej alkohol chciał najszybciej jak to możliwe wyparować z jego organizmu. Bał się. Bał się jak nigdy wcześniej. Policji, tych facetów, którzy go zaczepiali, nawet mężczyzny, który wydawał się chcieć dla niego dobrze. Bał się ze za chwile jego dobroć zniknie i zamieni się w coś innego. Przecież był dorosły. Był właścicielem tego klubu i miał wszelkie prawa do tego by go zgłosić na komendzie, skoro nie miał jeszcze osiemnastu lat. Ech.... A miało być tak pięknie. Kiedy jego opiekun wrócił, Rocco siedział ze schowana w kolanach twarzą i drżał. Ciężko było powiedzieć czy z zimna, czy z lęku, czy po prostu płakał. Ciężko, do chwili gdy podniósł spojrzenie na mężczyznę. Jego twarz była mokra od łez. Nie chciał kłopotów, co to to nie. Wymknął się z domu, więc musiał teraz wrócić tak, by nikt nie zauważył. Posłusznie wyciągnął rękę po czekoladę.]

Proszę cię, nie płacz. Nie ma o co. Nie jestem wstrętną chimerą, nie musisz się mnie bać. [Jak tylko chłopiec wziął czekoladę i zrobił miejsce obok siebie na łóżku, Chace postanowił przysiąść i skoro zapowiadało się, że będzie jeszcze tkwić w miejscu, to przynajmniej na wygodnym posłaniu, a nie twardym krześle, które umęczyło jego pośladki. Oparł się o ścianę i wyciągnął nogi przed siebie dla większego komfortu. Nie przestał jednak przypatrywać się chłopakowi i sprawdzać, czy aby na pewno posili się. Czekolada była też dobra na płacz. Chace nie był przyzwyczajony do tego, że ktokolwiek w jego obecności płakał, ale nie było mu też specjalnie spieszno, by pocieszać małolata i użalać się nad nim. Owszem, gdzieś tam wiedział, jak młody się czuł i współczuł mu, bo przecież miał serce, jednakże Rocco sam sobie zawinił i czy chciał, czy nie, musiał się sam otrząsnąć z amoku i pozbierać do kupy, nim wyruszy z Chacem do domu.] Poza tym nie mam chusteczek, a ty zaczynasz przypominać buraka. [Rzucił jeszcze, mając nadzieję, że nie zabrzmi to złośliwie. Policzki chłopaka faktycznie były zaczerwienione, co jeszcze bardziej sprawiało, że wyglądał, jak dziecko.]

[Roześmiał się. Niezbyt głośno i raczej dość nerwowo, ale się roześmiał. Otarł wierzchem dłoni oczy i popatrzył na mężczyznę ze śmiechem.] Buraka? [Nie potrafił przestać się śmiać. Nie żeby faktycznie aż tak bardzo bawiło go to porównanie, ale najwyraźniej nerwy sprawiały, że śmiał się z drobnostek. Rozedrganymi palcami zaczął rozpakowywać czekoladę, starając się uspokoić. Skoro jedzenie słodyczy miało mu zapewnić powrót do domu to zrobi to. Ułamał kawale i wsunął sobie do ust, dzięki czemu udało mu się zapanować nad histerycznym napadem śmiechu. Nie opuścił jednak nóg. Nadal obejmował je na przemian jedna lub druga ręką i nadal kulił się lękliwie w kącie.] Jest pan zły?

O co mam być zły? [Spytał, wyciągając dłoń, odwróconą spodem, by dostać kawałek czekolady. Jemu też się należała odrobina energii, mimo tego, że zjadł dobry obiad, a potem jeszcze poprawił frytkami i koktajlem tu na miejscu. Uśmiechnął się rozczulająco do chłopaka i pokręcił głową przecząco.] Nie bywam zły i rzadko się denerwuję. Co z resztą jest bardzo dla organizmu, bo wtedy lepiej pracuje. [Powiedział powoli, a gdy tylko dostał kawałek czekolady, wsunął go sobie do ust i zamilkł, delektując się jej smakiem. Jego ojciec nie jadał byle czego, więc czekolada była prawdziwa, sprowadzana z Europy. Tu gdzie mieszkali można było dostać jedynie dość marne podróbki.] W sumie jesteś oderwaniem od nudnej, papierkowej roboty, więc powinienem ci podziękować. Nienawidzę siedzieć w miejscu, ale nie miałem serca cię zostawiać, jak byłeś nieprzytomny. Jeszcze by ci do tej niemądrej główki przyszło, żeby uciekać, a w twoim stanie to niewskazane. [Chace zdecydowanie – jak również James – przejął od ojca opiekuńczość. Tyle, że pozostali dwaj panowie z rodziny Collinsów, czerpali z tego dodatkowe przyjemności.]

[Oczywiście, że podał mu czekoladę. Nie miałby ani odwagi ani sumienia żeby mu jej odmówić. Uśmiechnął się na krótko i wziął sobie kolejna porcje słodyczy. Była faktycznie bardzo smaczna i najwyraźniej poprawiała mu samopoczucie. Może nie w błyskawicznym tempie, ale jednak.] Nie chciałem sprawiać panu kłopotu. Dobrze się już czuje. Pozwoli mi pan wyjść? Ja musze wrócić do domu bo będą mnie szukać. [Rocco podświadomie obawiał się, że facet mimo wszystko może okazać się kimś zupełnie innym niż się przedstawiał. Powiódł spojrzeniem po pomieszczeniu. Czy tak wyglądałby gabinet lub pokój właściciela klubu? Nie, to zdecydowanie wyglądało, jak pomieszczenie w którym przetrzymuje się zakładników. Matko! Cóż to za głupie myśli zaczynały błąkać się po jego trzeźwiejącym umyśle?! Pokręcił energicznie głową i powrócił spojrzeniem do mężczyzny. Czekolada znikała. Było jej już niecałe pol. Rocco ułamał kolejną, dość spora porcje i wyciągnął w stronę mężczyzny.]

Nie mów mi na pan… Mam na imię Chace. [Aż mlasnął z wrażenia, kiedy odebrał kolejny kawałek słodyczy. Nie pierwszy raz chłopak mówił mu na ‘pan’ jednak, kiedy nie był tak bardzo wystraszony, to brzmiało to w jego ustach dziwnie.] I oczywiście, że ci pozwolę wyjść. Zjedz tylko czekoladę i możemy iść. Zawiozę cię do domu. [Uśmiechnął się i westchnął.] Tylko pożyczę samochód od taty, bo zostawiłem swoje auto koło wieżowca… [Mruknął i niechętnie podniósł się z posłania, przeciągając zdrętwiałe mięśnie.] Chodź, przedstawię cię mojemu tacie zanim wyjdziemy, bo będzie się zastanawiał, kto mi zajął tyle czasu, który mogłem poświęcić na księgowanie. [Wyciągnął dłoń do Rocco, by pomóc mu wstać. Mimo lepszego stanu, chłopaczek nadal wyglądał, jak siedem nieszczęść, a dla Chace’a było naturalnym odruchem by mu pomóc dotrzeć do bezpiecznego domu. Chciał wiedzieć, że dzieciak jest bezpieczny.]

Nie, nie. Proszę. Nie chce do Pana taty. Ja... [Złapał za dłoń, która została mu podana i podniósł się z posłania, stając dość niepewnie na własnych nogach. Po chwili poczuł się już pewniej. Gdy tylko jego umysł przyjął do wiadomości, że potrafi kontrolować ciało, złapał równowagę i stanął dość stabilnie. Aż się przez chwile uśmiechnął. Ale tylko chwile. Zaraz dotarło do niego bowiem, że jest o włos od zapoznania się z ojcem Chace’a. Nie chciał tego. Oj, bardzo nie chciał. Miał ogromny respekt wobec Chace'a, a gdyby miał stanąć oko w oko z jego ojcem, chyba umarłby ze wstydu. Złapał się kurczowo ramienia mężczyzny i podniósł na niego błagalne spojrzenie.] Proszę, nie każ mi iść do swojego taty. Zrobię co zechcesz, ale pozwól mi uniknąć tego spotkania i wrócić do domu. I nie musisz brać auta, mam pieniądze, zamówię taksówkę i... [Zostawił w spokoju ramie Collinsa i zaczął przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu pieniędzy. Wyjął telefon, portfel, klucze, fałszywy dowód, kilka innych drobiazgów. Rzucał to wszystko na łóżko, ale nadal nie był zadowolony z tego co znalazł. Przez roztargnienie nie zauważył portfela. Przerzucił ręką wszystko na łóżku, nie zauważając, że telefon wsunął się pod poduszkę i wreszcie chwycił poszukiwany przedmiot. Otworzył portfel i pokazał mężczyźnie banknoty.] Widzisz? Wrócę.

Nie marudź, nie wywiozę cię do lasu. Tak prawdę mówiąc, nie interesują mnie chłopcy… [Zaśmiał się, czekając, aż chłopak pozbiera swoje rzeczy.] A z moim ojcem i tak się zobaczysz, bo ma drzwi na przeciwko i będzie widział, jak wychodzisz. [Poinformował go jeszcze ze szczerym uśmiechem. Jak tylko Rocco spakował swoje rzeczy i poupychał je do kieszeni, objął go ramieniem i wyprowadził z pokoju wprost w paszczę lwa, zwanego panem Collinsem. Ojciec Chace’a uśmiechnął się do chłopaka i zmierzył go oceniająco. Jemu najwyraźniej też nie przypadło do gustu, że taka młoda latorośl pęta się po klubie bez opieki dorosłego.] Dobry wieczór chłopcze i… Dobranoc? Tak, zdecydowanie musisz wrócić do domu. [Rzekł miękko, rzucając porozumiewawcze spojrzenie Chace’owi, wraz z kluczykami o które syn poprosił. Starszy z braci Collinsów zabrał chłopaka sprzed oczu wzdychającego ojca, który wydawał się być zatroskany od chwili, gdy zobaczył młodzieńca.] Chace, tylko wróć, bo nadal nie zrobiliśmy najważniejszego! [Krzyknął jeszcze pan Collins, gdy Chace sprowadzał Rocco po krętych schodkach na piętro, gdzie znajdowała się sala klubowa. Jakimś cudem, mimo wezbranego, roztańczonego tłumu udało im się wyjść na zewnątrz, wprost w lodowate powietrze.]

[Nie odezwał się ani słowem od chwili, gdy został wyprowadzony z pokoiku. Nie potrafił wydusić z siebie nawet jednego składnego zdania, gdy zobaczył ojca Chace'a i usłyszał w jego głosie tyle troski i niepokoju o niego, zamiast złości za to, że się szwenda po klubie. Chłodne powietrze podziałało na niego ożywczo. Przez chwile stał z przymkniętymi powiekami i pozwalał by wiatr targał jego białe włosy i wdzierał się pod jego ubranie, chłodząc skórę. Odezwał się dopiero, gdy wsiedli do samochodu, a on zapiął pasy.] Nie chciałem żeby to tak wyszło. Nie podejrzewam cię o to, że chciałbyś... [Popatrzył na Chace'a siedzącego na miejscu kierowcy i uśmiechnął się, wyciągając do niego dłoń.] Mam na imię Rocco. Nie przedstawiłem się, przepraszam. Za to i za wszystkie kłopoty jakie sprawiłem. Obiecuję, że już nigdy mnie nie zobaczysz. [To było bardzo szczere i bardzo pewne. W danej chwili chłopak był w stu procentach przekonany, że kiedy tylko wysiądzie z samochodu tego mężczyzny, nie zobaczą się już nigdy więcej. On, szesnastoletni smarkacz nie powinien się plątać w takim towarzystwie.]

[Uścisnął dłoń chłopaka, zanim odpalił czarne bmw i ruszył ku wyjazdowi z parkingu.] Nic się nie stało, mówiłem ci. To zdecydowanie lepsza zabawa niż siedzenie w papierach. To znaczy lubię to, ale na dłuższą metę jest niezdrowe. Zamiast ludzi zaczyna się widzieć cyfry… [Powiedział z rozbawieniem i zatrzymał auto na skrzyżowaniu.] Powiedz mi, gdzie jechać, bo nie mam pojęcia, gdzie mieszkasz. [Spojrzał na Rocco, nie przestając się uśmiechać. Równie dobrze chłopak mógłby być jego młodszym bratem, chociaż tak naprawdę nijak nie pasował do jego rodziny. Cóż, zawsze zdarzały się jakieś wyjątki, prawda? Po chwili, jaki tylko zakodował adres i ruszył, skupił się na prowadzeniu. Jechał ostrożnie, bowiem nie przepadał za takimi środkami lokomocji. Pociągi, samoloty, a nawet autobusy były dla niego lepsze niż cztery prywatne kółka.] I owszem, nie spotkamy się więcej. Mam nadzieję, że nie wrócisz tu do klubu. Nie bronię ci, ale chyba najpierw powinieneś jeszcze trochę odrosnąć od ziemi.

[Nie miał oporów przed podaniem adresu bo uznał, że facet i tak mógłby się tego dowiedzieć gdyby się uparł. Skulił się zaraz potem na siedzeniu, pod naporem słów Chace'a. Wiedział doskonale, że narozrabiał. Wiedział, że jeszcze długo będzie się oglądał za siebie na ulicy by sprawdzić, czy nie czają się gdzieś tamci dwaj albo nie spotka Chace'a, który swoim spokojem i opanowaniem onieśmielał go niemiłosiernie.] Tak, tak, wiem. Nie potrafię pięknie mówić i nie potrafię podziękować ci jak trzeba, ale nie zapomnę ci tego nigdy. Wiesz, jestem małym, upierdliwym kłopotem, ale potrafię się czasami do czegoś przydać. Nie teraz, oczywiście i zapewne nieprędko, ale może kiedyś, za jakieś tysiąc lat. Kiedy już nie będę miał mleka pod nosem i głupich marzeń o miłości w głowie. Może wtedy będziesz potrzebował pomocy i... [Zacisnął palce na własnych udach i popatrzył na mężczyznę z wypiekami na policzkach.] Przepraszam. Poniosło mnie trochę. Ale jeszcze chwila i się mnie pozbędziesz. [Zakończył z tak rozbrajająco szczerym uśmiechem, że nie sposób byłoby przypuszczać, że mógłby nie wierzyć szczerze w to, co właśnie powiedział. Kiedy tylko samochód zatrzymał się, wypiął się z pasów i wyskoczył na chodnik.] Do... Żegnaj! [Krzyknął do mężczyzny i pobiegł do domu, by nie dać mu szansy na zatrzymywanie go.]

[Chace poczuł się zdezorientowany natłokiem słów z ust tego chłopaka, ponieważ kilka chwil temu tamten był małomówny i zamknięty. Teraz wylał z siebie chyba wszystko, co siedziało mu w głowie, a Collins słuchał. Słuchał i uśmiechał się, a jak tylko chłopaczek zwiał, pokiwał do jego pleców dłonią i roześmiał się. Rocco nie mógł tego jednak słyszeć, bo czarne bmw odjechało spod jego domu, zawróciło i Chace ruszył z powrotem w kierunku klubu. Czekało go mnóstwo pracy – zarówno tego sobotniego wieczoru, jak i w niedzielę. Wątpił, że odrobi się z ojcem szybko i płynnie. Przez ten czas, kiedy księgowością zajmowała się wspólniczka pana Collinsa, a nie Chace, narosło wiele niedomówień i sprzeczności we wpływach i wydatkach. By udziały klubu mogły zostać przejęte, wszystko należało wyjaśnić. Tylko, jak miał to zrobić, jak cały czas po głowie chodził mu ten wystraszony dzieciak? Nigdy nikt się go tak nie wystraszył, jak Rocco, chociaż pewnie chłopiec bał się wszystkich z równą mocą. Niemniej jednak w jakiś sposób poruszyło to Collinsa i nie potrafił go wyrzucić ze swoich myśli przez całą drogę powrotną, skromny posiłek, a nawet pogawędkę z ojcem.] Wiesz, że celibat nie obejmuje seksu z mężczyznami? W końcu nie wytrzymasz… [Zagaił pan Collins znad papierów, nad którymi zasiedli ponownie.] Tato! Nie jestem gejem i nie jestem tak zdesperowany, by posuwać się do czegoś takiego. Poza tym raz tylko zapomniałem, że istnieje coś takiego, jak zabezpieczenie, a celibat, to moja wola. Wypadałoby się w końcu zakochać, a nie uprawiać seks z każdą co ładniejszą dziewczyną, prawda? [Chace zachłysnął się powietrzem. Czasami jego ojciec był zbyt otwarty na to wszystko, a on nie chciał łamać ustalonych zasad. Nawet jeżeli wiązałoby się to z nieprzyjemnościami niewyżycia seksualnego.] I chyba nie sądzisz, że mógłbym… Ja? Nie dość, że to był chłopak, to na dodatek gówniarz, co najmniej dziesięć lat młodszy ode mnie i niepełnoletni. [Dodał jeszcze i schował czerwieniejącą twarz za księgą rachunkową, co wywołało u jego ojca salwę śmiechu.] Co nie zmienia faktu, że o nim myślisz… [Pan Collins zachichotał złośliwie, jakby nie był poważnym, dorosłym facetem, tylko rozemocjonowanym, żądnym sensacji nastolatkiem.] 

5 komentarzy:

  1. Rocco jest naiwnym chłopakiem. Szkoda mi go, że ulokował uczucia w nieodpowiednim chłopaku, który ma go gdzieś. W ogóle co to za przyjaciele, którzy zostawiają jednego z nich w takim miejscu? Gdyby nie nasz bohater, Chase szesnastolatek pewnie zostałby zgwałcony, a ci faceci wmówili by mu, że tego chciał, ale był zbyt pijany.
    A Chase nie potrafił przejść obojętnie do sytuacji w jakiej znalazł się Rocco. Inni by machnęli ręką i powiedzieli, że jak dzieciak szukał kłopotów to ma. Natomiast on się nim zajął. :DD
    "Co nie zmienia faktu, że o nim myślisz…" Uwielbiam Pana Collinsa. Facet w sile wieku, a jest taki normalny, otwarty i w ogóle cały spoko. Dajcie mu jakiegoś faceta. Nie musicie o nim pisać, ale tam w tle może kogoś mieć.
    Stwierdzam, że Collinsowie to ekstra rodzinka.:DDD

    OdpowiedzUsuń
  2. No więc na początek... Mamy nową postać! Yeah! Choć przyznam, że myślałam, że skoro jest nowa postać, to będzie i nowa para. A tu proszę, niespodzianka. :D Ocho, znów wzmianka o demonicznej szefowej... Coraz bardziej interesująca postać, nie? ;> A jeszcze to imię - Dina... Wybaczcie, ale kojarzy się ze starą babą... xD Mhm, ciekawe, że nikt nie skojarzył, że dowody są podrabiane. W dodatku to wygląda tak, jakby ta dziewczyna miała się zająć młodym - którego od teraz będę nazywać Rokoko - żeby tamta dwójka mogła się zająć sobą. Nie fajnie, tym bardziej, że wygląda na to, że ten rudy jest niespełnioną miłością Rokoko. No i bach. Ahaha. Spoko, mamy kolejny dowód na to, że rodzina Collinsów ma wrodzony dar kontaktów międzyludzkich, czy coś tam takiego. xD Och, ależ on wstydliwy... Rokoko w sensie. xD Dobra, teraz zamiast czytać Rocco, serio czytam Rokoko, no ale, idziemy dalej. xD No to ładnie, nie dość, że młody przeszedł specjalnie dla tego rudego franca, to ten tak o sobie poszedł. Ślepy jest czy jak? ;/ No tak! Można się było tego domyśleć! Tak go ta dwójka oprychów obserwowała, że prawie oczywsite było, że zanim pójdą! Całe szczęście, że nie dane nam było się przekonać, co z nim chcieli zrobić. Brawo Chace! Choć, to trochę dziwne, bo przecież mógł to olać, w końcu to nie jego sprawa, ale nie! Poszedł! I uratował go! A ten bezczelnie sobie zemdlał. No też mi coś! xD Ech, ech, ech... Widać, że to jeszcze dziecko. Z jednej paniki w drugą. No dosłownie. Im tego więcej, tym bardziej słodki się zaczyna wydawać. Byle by tylko nie zaczął przeginać! Nie, nie, nie, no jak to tak można? Chace mu pomógł, a ten go jeszcze podejrzewać będzie. Mam nadzieję, że się opamięta. A pana Collinsa to chyba uwielbiam. xD Sama bym chciała takiego ojca. No, może jedynie mógłby pominąć próbę wmówienia Chace'owi, że jest gejem. To, że cała rodzina, przynajmniej ta, którą znamy, jest, nie oznacza, że będzie tak samo. Huh. Choć nie powiem, jego reakcja na Rokoko jest zastanawiająca. xD Uhum. Oni się jeszcze spotkają! Ja to wiem, czuję! Choćby o ten nieszczęsny telefon, który młody zostawił. Taaak. xD
    Btw, przepraszam, że taki chaotyczny ten koment, obiecuję poprawę, ale no... Ty wiesz dlaczego! ;< xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Śnieżne włosy to bardzo dziwne określenie.
    Po co oni mają tą kierowniczkę skoro nic nie roby? Na bruk z nią.
    Dzieciaki przyszły na imprezę. Nie powinni ich wpuszczać.
    Rocco jest do schrupania z tymi rumieńcami. Jak się upije to go ktoś jeszcze przeleci. Naiwniak z niego, nie rozumiem po co przylazł robić za piąte koło u wozu. Skoro tamci są parą na co on liczył.
    Oczywiście od razu trafili mu się amatorzy świeżynki. Młody, samotny i podpity, czyli łatwy łup dla miejscowych wilków.
    Chance bohaterem, bravo. Nie tylko go uratował, ale jeszcze będzie niańczył. Milutko.
    No tak, najpierw się uchlał jak głupi, a teraz zdziwko. Arcydzieła dziewiarski? No ja cię kręcę nie chcecie chyba powiedzieć, że ten mały sobie szydełkuje?! Pięknie się zalał nie ma co. Trochę strachu może dobrze mu zrobi i trochę zmądrzeje.
    Pan Collins jest świetny. Może jemu też przydała by się jakaś para, bo szkoda żeby się chłop nam zmarnował.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet nie wiesz jak mi wstyd że tak d|ugo nie komentowa|am:( Nie by|o to jednak w mojej winy. Niemniej jednak z notkami jestem na bieżąco:) I wszystko z każdą notką podoba mi się jeszcze bardziej. Nowa ( już nie tak bardzo ) postać przypad|a mi do gustu od razu. A co do Michasia i reszty to z wypiekami na twarzy ś|edzę każdą wzmiankę o nich. Teraz postaram się komentować na bieżąco:) Dużo weny

    OdpowiedzUsuń