[Do pełnego roześmianych i rozbawionych ludzi klubu, weszła czwórka, zdawałoby
się przyjaciół. Rudowłosy chłopak, obejmujący blondyna, czarnowłosa dziewczyna
i nieco zdezorientowany i rozglądający się dookoła, drobny chłopak o śnieżnym
kolorze włosów i niezwykle brązowych oczach. Prześlizgiwał się spojrzeniem po wnętrzu
klubu, oglądał każdego napotkanego człowieka, a na widok kelnerów, aż zazgrzytał
zębami. Powiedzieli mu, że idą do klubu i że będzie ciekawie, ale… Zerknął na rudowłosego
chłopaka i przełknął ślinę ze złości. Przyszedł tu głównie dla niego, ale on najwyraźniej
był bardziej zajęty Konradem. Ech, co za życie.]
Idę się napić, mówiłem ci byś już dawno wyrzucił tę babę. Zostawia ci
więcej syfu niż jakby jej tu nie było… [Chace przewrócił oczami na widok stosu
papierów, które wraz z ojcem przez kilka godzin sortowali, siedząc w klubowym
biurze. Miał dość siedzenia w jednym miejscu i to jeszcze zamkniętym na
jakiekolwiek świeże powietrze. Musiał się chociaż na chwilę wyrwać, chociaż
obiecał, że dokończy pracę, by jak najszybciej pozbyć się demonicznej Diny z
tego klubu. Rozprostował kości, kiedy wstał z niewygodnego krzesełka i machnął
ojcu dłonią.] Zaraz wracam. [Rzucił jeszcze nim zbiegł po małych kręconych
schodkach na piętro, gdzie znajdowała się główna sala i bar. Nie przeszkadzało
mu, że klub jest pełen homoseksualistów. Na szczęście nikomu nie przyszło do
głowy, by go zaczepiać.] Seth, miłości moja… [Mruknął, uśmiechając się
żartobliwie i niepoważnie w stronę barmana.] Daj mi zimne piwo i poczęstuj mnie
papierosem. [Uraczył mężczyznę jeszcze szerszym uśmiechem. Zazwyczaj nie palił,
ale od casu do czasu – kiedy nikt nie widział – mógł odetchnąć i napawać się
relaksującym działaniem nikotyny.]
[Grupka przyjaciół szła do baru. Nie żeby mieli na tyle dużo lat by w
ogóle mieli prawo tu wejść i kupować drinki, ale podrobione dowody i
rozbrajający uśmiech, niemal nagiej dziewczyny działały cuda. Rocco szedł nadal
zaaferowany miejscem w którym się znalazł. Obracał się dookoła, idąc chwilami tyłem,
potykał się o własne nogi i od czasu do czasu łapał się na tym, że ma otwarte
ze zdziwienia nie tylko oczy, ale i usta. Doszedłszy do lady barowej, rudy i blondyn
zamówili sobie drinki, dziewczyna natomiast zrobiła to samo dla siebie i dla Rocco,
który właśnie doganiał ich, odwrócony w stronę parkietu i zapatrzony na jakiego
chłopaczka, który zdawał się być jego władcą.]
[Odpalił papierosa niemal z czcią dla kogoś, kto wymyślił tę używkę i
oddał ją ludziom do masowej produkcji. Zaciągnął się kilka razy, obserwując
przy okazji ludzi w klubie. Miło było popatrzeć, że dobrze się bawili, jednakże
na nieszczęście Chace’a, wszystkie dziewczęta zdawały się woleć swoją płeć. Po
chwili namysłu dostrzegł, że ktoś idzie w jego stronę, wprost na niego. By było
zabawniej ktoś szedł tyłem i najwyraźniej nie wiedział, że za chwilę znajdzie
się między udami Chace’a, który siedział na barowym krzesełku, opierając stopy
o jego metalowe rurki. Z ciekawością czekał na to, czy chłopaczek zorientuje
się. Jeżeli jednak przyjdzie mu wpaść na przyszłego właściciela klubu, to cóż.
Mężczyzna nie miał w zwyczaju obrażać się o takie coś.]
[Owszem, bladego pojęcia nie miał dokąd zmierzają jego kroki, a jego
towarzysze najwyraźniej nie mieli zamiaru go uchronić przed niechybnym
spotkaniem z rzeczywistością. Zamiast tego stali wpatrzenie na przemian to w chłopaka
to w mężczyznę siedzącego na stołku, który nie miał również zamiaru ani uprzedzić
Rocco przed spotkaniem, ani uciekać, ani nic, kompletnie. Rocco szedł krok za
krokiem. Nie był jednak aż tak bardzo pozbawiony instynktu ani nierozgarnięty,
by nie zauważyć, że zbliża się do lady. Tuż przed nią, czyli dokładnie w chwili,
gdy znalazł się między udami mężczyzny, odwrócił się w jego stronę i odskoczył
z przerażoną miną do tyłu, jakby zobaczył co najmniej demona z najgorszego
koszmaru. Głośny śmiech przyjaciół nie pomagał. Rocco zaczerwienił się, jak
buraczek i o mało nie stracił równowagi podczas tej panicznej ucieczki.]
Spokojnie… [Nie brakowało wiele, by złapał chłopaka za rękę i
pociągnął w swoją stronę, tylko po to by tamten nie stracił równowagi. Postawił
go do pionu i pokiwał głową z szerokim uśmiechem. Nie omieszkał obejrzeć sobie
chłopaka, ale zrobił to, bo coś nie pasowało mu w tej układance. Tego dzieciaka
nie powinno być w klubie i jak się okazywało, kiedy Chace przeniósł oczy na
jego znajomych, ich też nie powinno tu być. Zmarszczył czoło i zgasił
papierosa. Nie mógł oceniać po wyglądzie i określać wieku, ale rękę by dał
sobie uciąć, że oni są nieletni.] Nie gryzę. [Oznajmił z wahaniem, bowiem
zastanawiał się nad tym, czy poprosić ich o dowody czy nie. Tak właściwie nie
miał jeszcze żadnych praw do klubu, był jego gościem i nie musiał się tym za
bardzo przejmować.]
Tego nie mogę wiedzieć, prawda? [Chłopak, mimo czerwieniejących się
policzków i przerażonego spojrzenia, zabrał pospiesznie reket i razem z drugą,
schował za plecami, gdy wycofywał się w stronę przyjaciół, mających darmowe
kino i najwyraźniej bawiących się bardzo dobrze.] Zamknij się już! [Warknął w
stronę dziewczyny, bo to właśnie przy niej znalazł się jako pierwszej. Nie mógł
jeszcze długo oderwać spojrzenia od mężczyzny, ale gdy tylko to zrobił, porwał
z blatu szklankę z tym, co było najwyraźniej przeznaczone dla niego i wychylił
duszkiem, starając się nie zakrztusić i nie pokazać, jak bardzo niespodziewaną
moc miało to coś. Aż mu dech odebrało i oczy o mało nie wyszły z orbit, gdy
odwrócił się do faceta tyłem i złapał za pierś, łapiąc oddech.]
[Chace zabrał się w końcu za swoje piwo. Nie był jednak przerażony i
rozkojarzony, więc delektował się nim powoli. Powstrzymał się przed bardzo
wymownym i ironicznym poklepaniem chłopaka po plecach, kiedy ten zaczął się
krztusić. Kara za nielegalne przebywanie w lokalu musiała być, a ta była dość
zabawna. Powrócił też do wpatrywania się w salę, nadal się podśmiewając pod
nosem i od czasu do czasu zerkając na przyjaciół. Stwierdzał, że jak te młokosy
się upiją, to będzie jeszcze więcej śmiechu. Z drugiej strony niechętnie myślał
o powrocie na górę do ojca. Dobrze mu się siedziało przy barze i dobrze było
myśleć, że w razie wypadku będzie jedną z niewielu osób, które zawiadomią
ochronę, gdyby młodzi zaczęli za bardzo szaleć.] Seth, daj mi jeszcze jednego.
[Poprosił i dostał kolejnego papierosa.]
[W międzyczasie grupa przyjaciół zamówiła kolejną porcję alkoholu. Rocco
sączył drinka powoli, obserwując klub. Niemniej raz za razem jego wyraźnie
zazdrosne spojrzenie padało na Rudzielca i Blondaska, którzy bardzo śmiało
okazywali sobie czułości. Był wściekły, że w ogóle dał się namówić na przyjście
tutaj, ale nie da im teraz satysfakcji i nie ucieknie. Niech sobie nie myślą. Odpowiadał
na co drugie pytanie jakie rzucała do niego dziewczyna, a kiedy ta znudziła się
jego obojętnością i poszła na parkiet, odetchnął z ogromną ulgą. Pozostało
teraz tylko...] Rocco, czemu nie pójdziesz z nią tańczyć? [Rudzielec pochylił
się w jego stronę, ale nim chłopak miał szansę odpowiedzieć, Blondasek chwycił
go za rękę i pociągnął za sobą na parkiet. Został sam ze swoim drinkiem i ze
swoja rezygnacją. A miało być tak uroczo, pięknie, szczęśliwie. Miał mieć randkę
z Konradem. Mieli być sami, zabawić się. Może dostałby pierwszego buziaka od
niego...]
Nie idziesz się bawić? [Chace miał dosyć kontemplacji wystroju i
ludzi, którzy powoli zaczynali razić go w oczy kolorowymi strojami. Odwrócił
się do białowłosego i uśmiechnął do niego pokrzepiająco, jak zawsze kiedy w
minimalnym stopniu w jakiś sposób się kimś przejmował. Zrobiło mu się przykro,
że banda małolatów zostawiła go na pastwę losu, zwłaszcza, że przy barze
zaczynali się kręcić ci mniej przyjemni klienci, szukający jedynie okazji.
Zdążył ich poznać – nie wszystkich, ale jednak tych, którzy dostali
ostrzeżenie, owszem. Poprawił kołnierzyk jasnej koszuli i wbił spojrzenie w
chłopaka, z czystą ludzką ciekawością. Za nim, na miejscach przyjaciół Rocco,
zasiadło dwóch panów, o nieprzyjemnych minach, jakby ktoś cały czas robił im
krzywdę, albo… Jakby tej nocy nie mogli nic złapać. Na widok białowłosego,
młodego chłopaczka, nastroje im się wyraźnie poprawiły.]
Nie. Nie chce z nią tańczyć. [Skąd ta szczerość? Wszak nawet nie znal mężczyzny,
któremu właśnie wyjawił dość osobistą rzecz. Wzruszył ramionami, pociągając
kolejny solidny łyk z drinka, którego trzymał. Mężczyźni jakoś specjalnie mu
nie przeszkadzali, choć zmierzył ich spojrzeniem i uciekł wzrokiem by nie prowokować.
Nie miał zamiaru się z nimi poznawać. Przyjął za fakt, że zajęli miejsca przyjaciół
bo były tak jakby wolne. Dziewczyna pojawiła się przy nim jak spod ziemi. Złapała
go za ręce i pochyliła się nad nim.] No chodź, chodź. Nasi panowie już nie wrócą.
Zawsze tak jest. Miziają się, miziają, a potem, bach! I nie ma ich i już nie wracają.
Mają ciekawsze zajęcia, jeśli wiesz o co mi chodzi. Więc? [Rocco aż zazgrzytał zębami
na jej słowa, co jednak słyszeć mógł tylko on. Niemniej na jego policzkach pojawił
się kolejny rumieniec.] Nie, raczej nie. Chyba powinienem wracać. W sumie... [Zeskoczył
z krzesełka i minął ją, zabierając jej swe dłonie.] To nie był dobry pomysł żebym
tu przychodził.
[Westchnął głęboko, widząc rezygnację chłopaka. Mimo tego, że go nie
znał, potrafił się wczuć w jego niechęć i rezygnację. Był przecież światowym
człowiekiem i nie takie rzeczy przyszło mu oglądać. Po dość romantycznym
obiedzie, jaki zafundował swojemu bratu, widząc uczucia w białowłosym tak
bardzo różniące się od szczęścia jakim był ogarnięty jego brat ze swoim
chłopakiem, serce mu się kroiło na ten diametralnie odwrotny widok.
Zatrzymywanie chłopca też nie było dobrym, czy stosownym pomysłem, więc został
na swoim miejscu, obserwując jak ten odchodzi i zostawia swoją koleżankę w
zdziwieniu. Dopił piwo i jeszcze przez chwilę kontemplował to wszystko bez
uśmiechu. Tknęło go dopiero wtedy, kiedy dwaj mężczyźni – do końca nie
spuszczający wzroku z młodzieniaszka – szykują się by za nim pójść.]
[Dziewczyna jakoś niespecjalnie się przejęła chęcią Rocco do
opuszczenia klubu. Wzruszyła ramionami i tanecznym krokiem odeszła w stronę
parkietu, gdzie zaraz wtopiła się w tłum i zajęła tańcem, jakby nic się nie stało.
Rocco objął się ramionami, skulił w sobie i wyszedł z klubu. Nie chciał tu pozostać
ani chili dłużej. Nie chciał patrzeć na ludzi, którzy bawią się, gdy jego
marzenia rozsypują się w proch. No, ale takie życie. Jeden jest szczęśliwy, gdy
inny nie potrafi tego szczęścia odnaleźć. A on przeważnie kochał się w tych, w
których kochać się nie powinien. Ale Konrad jeszcze go zauważy. Jeszcze zatęskni.
Zrozumie, że właśnie Rocco jest tym jedynym i w ogóle. Na zewnątrz było ciemno
i chłodno. Zadrżał, gdy przeszył go podmuch wiatru. Gdzie on właściwie był?
Gdyby tak więcej uwagi zwracał na to, gdzie jadą, a mniej na Konrada...]
[Tak zazwyczaj bywa, kiedy zaczyna się historia dwóch nieznajomych
sobie osób. Mężczyźni, którzy skrupulatnie obserwowali dzieciaka, ruszyli za
nim pośpiesznie. W chłodnym powietrzu, przerywając ciszę, rozbrzmiały odgłosy
śmiechów. Wyrośli tuż za plecami białowłosego w odległości kilku kroków.] Hej
mały, czemu uciekasz? Wieczór młody… Chodź się z nami zabawić. [Mruknął jeden z
nich. Rocco nie mógł udawać, że to nie tyczyło jego osoby, ponieważ, jak na
złość, w okolicy nie było żywej duszy. Chace widział, jak wychodzą – jak wychodzi
chłopak i jak wychodzą mężczyźni. Przeczuwał coś złego i chociaż wahał się, to
w końcu odstawił niedopite piwo, ugasił papierosa, o którym prawie zapomniał i
ruszył w kierunku wyjścia, byleby tylko nie było za późno.]
[Odwrócił się błyskawicznie i zdrętwiał.
Zniósłby chłopców, zniósłby dziewczęta, ale w tych typach było coś, co go przerażało.
Raz, że byli pijani, co mogło działać na plus bo mieli mniejszą koordynację
ruchową. Po wtóre byli ohydni, sprawiali wrażenie lubieżnych i wstrętnych. Aż przełknął
z trudem ślinę i jeszcze bardziej objął się ramionami.] Nie jestem w nastroju
na zabawę, proszę pana. [Wydukał, cofając się powili w tył. Przeszedł na bardzo
oficjalny ton bo pod naporem ich spojrzeń poczuł się, jak pięciolatek. Poczuł
się maleńki i bez szans na ocalenie. Stawiał stopę za stopa z nadzieją, że
żaden z nich tego nie zauważy. Alkohol, który szalał w jego żyłach jakby nagle przestał
działać, pokonany przez adrenalinę. Nagle zobaczył wszystko wyraźnie i zaczął myśleć
jasno. Co prawda później jego działanie zostanie spotęgowanie, ale Rocco pojęcia
o tym nie miał. Teraz liczyło się tylko to, jak uniknąć tych obleśnych gości.]
[Panowie nie mieli zamiaru rezygnować z tak łatwego kąska. Zaśmiali
się głośno i zaczęli sunąć w stronę chłopaka powoli. Wydawało im się zapewne,
że takim sposobem Rocco się nie spłoszy. Wyglądali, jakby podchodzili
faktycznie do pięcioletniego dziecka, ponieważ zaczęli cmokać wymownie i robić
głupie miny.] No chłopczyku, nie zrobimy ci krzywdy… [Obietnica ociekała jadem
i doskonale można było to wyczuć. Śmiech powoli zmieniał się w coś bardziej
przerażającego.] To miło, że panowie raczyli przypilnować mojego brata. [Zza
pleców niedoszłych oprawców wydobyło się wpierw głośne chrząknięcie, a później
głęboki głos, który rozbrzmiewał powarkiwaniem. Chace stanął w bezpiecznej
odległości, gdyby któremuś zachciało się zamachnąć i go uderzyć. Oni tak łatwo
nie rezygnowali. Nie byli jednak na tyle pijani, by nie widzieć go obok
chłopaka, jak jeszcze siedział w klubie. Mieli głupie miny, kiedy zorientowali
się, że ktoś właśnie próbuje im odebrać okazję, ale Collins nie rezygnował.
Miał w rękawie coś, czemu nie mogli zaprzeczyć.] Macie na koncie po dwa
upomnienia. Jeszcze jedno i dostaniecie dożywotni zakaz wchodzenia do klubu.
Ostrzegam i radzę się stąd zwinąć jak najszybciej. [Wysyczał dość głośno,
mierząc mężczyzn nieprzyjemnym spojrzeniem.]
[Nie do końca wiedział co się stało i nie do końca zrozumiał, jak to
się stało, że po chwili, zamiast drabów przed którymi miał ochotę wiać, pojawił
się facet, na którego o mało nie wszedł na początku swej kariery w klubie.
Adrenalina poszła w las, a dokładnie mówiąc wchłonął ją organizm trawiony
alkoholem i chłopak poczuł, jak jego ciało rozpala się, nogi się pod nim uginają,
a w głowie kreci się niemiłosiernie. Stracił kontakt z rzeczywistością. Stracił
świadomość tego gdzie jest i z kim jest. Nie miał pojęcia jak i kiedy, nogi odmówiły
mu zupełnie posłuszeństwa i osunął się... No właśnie. Nawet nie wiedział, czy spotkał
się z betonem parkingu, czy odleciał pod chmury. Dokładnie rzecz ujmując, w
chwili kiedy poczuł ulgę ze zniknięcia oprawców, jego świat zawirował, oczy przestały
widzieć i chłopak stracił przytomność.]
~*~
[Rocco spotkał się z betonem, bo jednak Chace nie był supermenem i nie
zdążył go uratować przed upadkiem. Nie spodziewał się też, że dzieciak ma tak
słabe nerwy. Westchnął na złośliwość losu i zebrał nieprzytomnego z ziemi.
Przez chwilę stał w miejscu z głupią miną, nie wiedząc, gdzie ma się skierować.
Nie wiedział przecież, gdzie chłopak mieszka. Zdecydował, że zaniesie go do
swojego pokoiku, który bardziej przypominał magazyn, ale miał szczerą nadzieję,
że chłopak po przebudzeniu się nie przerazi. Pokonał odległość dzielącą go do
wejścia klubu, a potem przemknął bokami sali, aż do schodków prowadzących na
górę, gdzie znajdowały się dwa gabinety, jedna duża sypialnia pana Collinsa i
jego mały, ciasny, ale własny składzik, który w przyszłości miał zamiar
przerobić na gabinet i sypialnię w jednym, skoro miał spędzać w klubie więcej
czasu. Ułożył Rocco na polowym łóżku – dość wygodnym mimo wszystko i sięgnął do
kieszeni po telefon.] Seth? Nagła sprawa. Wyślesz kogoś na górę z sokiem
pomarańczowym, jakąś miską i kanapkami? Tylko, żeby były świeże. Dziękuję ci bardzo,
odwdzięczę się jakoś. [Zakończył rozmowę, posyłając barmanowi mentalny uśmiech
i przeszedł na chwilę do gabinetu ojca, by powiedzieć mu, jaka jest sytuacja.
Pan Collins będąc człowiekiem o ogromnej wyrozumiałości dla przypadków, machnął
na syna dłonią, uśmiechając się ironicznie, więc Chace wrócił do składziku i
przysiadł przy małym stoliku na krzesełku, które stało obok łóżka. Na
zamówienie nie przyszło mu czekać długo, ale miał wrażenie, że nim organizm
chłopaka odreaguje, minie go nieco więcej.]
[Jeszcze około trzydzieści minut minęło zanim chłopak otworzył oczy.
Dziwne by było gdyby wiedział gdzie jest. Zamrugał nerwowo oczyma i rozejrzał
się spłoszonym spojrzeniem wokoło. Nie znał tego miejsca. W głowie nadal mu się
kręciło, więc ze wszystkich sił, jakie w sobie zebrał starał się oprzytomnieć.
Nie był jednak zaprawionym w piciu zawodnikiem. Dzisiejsza próba była jego
inicjacją. Czuł się źle, bardzo źle. Miał wrażenie, że jakimś dziwnym trafem
znalazł się na statku na pełnym morzu lub w pędzącym krętą drogą samochodzie.
Odwrócił się na bok z bolesnym jękiem i ... Odskoczył niczym rażony piorunem
pod ścianę, gdy zobaczył przed sobą mężczyznę z baru. Skulony ze strachu,
obejmujący się ramionami, wyglądał jeszcze młodziej niż zazwyczaj. Jego
delikatna twarz wykrzywiona w bólu i wystraszone spojrzenie sprawiały, że
kojarzył się z zaszczutym zalęknionym psiakiem.] Gdzie... Gdzie jestem?
[Wydukał, ledwie panując nad głosem.]
Po pierwsze, uspokój się. Nikt ci nie zrobi krzywdy. Po drugie, jesteś
nadal w klubie, bo straciłeś przytomność, kiedy panowie chcieli bardzo
stanowczo wyegzekwować twoje towarzystwo. Po trzecie, napij się, ulży ci.
[Chace uśmiechnął się szeroko na widok reakcji chłopaka. Nie mógł się
spodziewać innej, ponieważ sam by się przeraził miejsca jakie przyszłoby mu
oglądać zaraz po przebudzeniu. Siedział cały czas przy nim, rozmyślając o
błahostkach i kolejnej podróży, którą planował. Jak tylko Rocco się obudził, wystawił
do chłopaka dłoń, w której trzymał szklankę z pomarańczowym sokiem. O jedzeniu
na razie nie było mowy, chociaż kanapki czekały cierpliwie.] Nie wiem, gdzie
mieszkasz, bo odwiózłbym cię do domu, a tak… Chcąc nie chcąc znalazłeś się
tutaj. [Wyjaśnił jeszcze, oglądając uważnie młodego. Miał ochotę na reprymendę,
ale powstrzymał się. Póki co chłopiec musiał dojść do siebie, a Chace’owi
świadomość podpowiadała, że nie będzie to łatwe. Trzymał dla niego specjalnie
promienny i łagodny uśmiech na ustach i kiwał szklanką, wypełnioną
pomarańczowym sokiem, zachęcająco.]
Ale to jest bez alkoholu? [Upewnił się nim sięgnął po szklankę. Jak na
jeden dzień miał dość procentowych drinków i chciał po prostu wrócić do normalności
i wrócić do domu, by mieć możliwość zapomnienia o nieudanej randce i zajęcia
się czymś, co sprawiało, że żył, czyli robotkami ręcznymi. Tak, był to jego
sekret, którego nie zdradził nikomu poza przyjacielem, który zresztą już nie żył.
Był nim jego pies, który uwielbiał bawić się kłębkami podczas, gdy Rocco tworzył
kolejne arcydzieło dziewiarskie lub hafciarskie. Zabrał szklankę z ręki mężczyzny
i wypił na jednym oddechu.] Pan mnie tu zabrał? Chce pan czegoś ode mnie? Ja
nie jestem... No wie pan... [Najwyraźniej plątał się w słowach i nadal nie był
w stanie logicznie myśleć. Chciał tylko wstać. Chciał wyjść z tego przeklętego...
Ach, przecież to jakiś składzik! Boże, gdzie ten facet go zabrał? A co, jeśli on
jest taki sam, jak tamci? W głowie Rocco krążyły niepewność i lęk. Zadrżał.
Jego palce zacisnęły się niebezpiecznie na szklance i zapewne gdyby nie była to
klubowa, ciężka szklanka, a jedynie domowe szkło, roztrzaskałby ją i właśnie zalewał
krwią posłanie, na którym został ułożony.] Musze iść. Ja... Ja musze wracać.
Niech mi pan pozwoli odejść. Proszę.
Jestem właścicielem tego klubu, czego mógłbym od ciebie chcieć?
[Spytał, nim roześmiał się dość głośno. Dezorientacja chłopaka była naprawdę
rozbrajająca, zwłaszcza, że Chace nie miał najmniejszego zamiaru robić mu
jakiejkolwiek krzywdy.] Krzywdę mój drogi, to zrobili ci przyjaciele,
zostawiając cię na pastwę losu. Dobrze wiesz, że nie powinno cię tu być. Może
ochroniarz dał się na to nabrać, ale ja nim nie jestem. [Powstał powoli. Ten
dzieciak był w gorszym stanie emocjonalnym niż przerażona dziewica i Chace nie
miał zamiaru ryzykować. Wyciągnął mu szklankę z dłoni, kiwając głową z
dezaprobatą.] Chcesz jeszcze? Sok pomarańczowy pomaga uzupełnić niedobór
witaminy c w organizmie po piciu alkoholu. [Chace przysiadł ponownie na
krzesełku, a szklankę ustawił na stoliku, po czym ją zapełnił.] Zakładam też,
że nic nie jadłeś, zanim się napiłeś, więc mam tu dla ciebie kanapki. Najpierw
dojdź do siebie, a potem mów, co musisz, a czego nie chcesz, bo wydaje mi się,
że bierzesz mnie za kogoś kim nie jestem.
Nie chciałem pana obrazić. Przepraszam. [Chłopak podciągnął kolana pod
brodę i objął rękoma nogi, opierając czoło o ugięte nogi i wzdychając ciężko.] Skąd
pan wie, że nie powinno mnie tu być? Jestem... Jestem prawie dorosły wiec... [Wzruszył
ramionami i nagle podniósł gwałtownie głowę i spojrzał na mężczyznę z wyraźnym przerażeniem.]
Ale nie dzwonił pan na policje, prawda? Nie zadzwonił pan? Nie chce by się
dowiedzieli rodzice. Ja wrócę do domu. Ja... [Chciał się zerwać z łóżka dość
szybko, więc zsunął nogi na podłogę i odepchnął się od posłania. Niestety
jedyne co zyskał przez podniesienie się tak gwałtownie, to kolejny zawrót głowy
i zachwianie się, zakończone bezwładnym opadnięciem na łóżko. Złapał się za
skronie, przyciskając do nich zaciśnięte w pięści dłonie.] Niech się tylko
przestanie wszystko tak kręcić. Błagam... [Jego jęk był pełen bólu i bezradności.
Przysięgał sobie w myślach, że już nigdy nie wypije ani odrobiny alkoholu.
nigdy!]
Jak nie przestaniesz się tak miotać, to będzie jeszcze gorzej. [Chace
uniósł oczy wymownie do sufitu, po czym powrócił do patrzenia na chłopca z
namysłem.] Nie dzwoniłem na policję, jakbym to zrobił to by cię tu już nie
było. Przeleżałeś całe pół godziny nieprzytomny. Wiesz ile w tym czasie można
zrobić? [Uśmiechnął się krzywo i postukał w czoło, by pokazać chłopakowi, że
jest niemądry. Wstał po chwili i otrzepał spodnie. Pomieszczenie nie było
idealnej czystości, zważywszy na stosy starych, pożółkłych papierów.] Za chwilę
wracam, a ty tu siedź, bo jak znikniesz, to obiecuję, że zadzwonię na komendę,
by cię zaczęli szukać. [Ostrzegł chłopaka nim wyszedł z pomieszczenia, by udać
się na chwilę do ojca. Zabrał z jego biurka czekoladę i po kilku zdaniach,
jakie z nim wymienił, wrócił do chłopaka, mając nadzieję, że ten go posłuchał i
nadal był tam, gdzie go zostawił. Rzucił tabliczkę na posłanie obok chłopaka i
stanął dość niegrzecznie nad nim. Zdecydowanie miał dość siedzenia.] Jak nie
będziesz jeść kanapek, to chociaż zjedz kawałek czekolady, naprawdę dobra.
Posiedzisz jeszcze chwilę i zawiozę cię do domu.
[Zanim mężczyzna wrócił Rocco wypił kolejną szklankę soku, ale strach
przed powiadomieniem policji nie pozwolił mu na nic więcej. No, poza tym, że skulił
się ponownie, siadając w rogu posłania i trzęsąc się jak osika na wietrze. Najwyraźniej
alkohol chciał najszybciej jak to możliwe wyparować z jego organizmu. Bał się.
Bał się jak nigdy wcześniej. Policji, tych facetów, którzy go zaczepiali, nawet
mężczyzny, który wydawał się chcieć dla niego dobrze. Bał się ze za chwile jego
dobroć zniknie i zamieni się w coś innego. Przecież był dorosły. Był właścicielem
tego klubu i miał wszelkie prawa do tego by go zgłosić na komendzie, skoro nie
miał jeszcze osiemnastu lat. Ech.... A miało być tak pięknie. Kiedy jego
opiekun wrócił, Rocco siedział ze schowana w kolanach twarzą i drżał. Ciężko
było powiedzieć czy z zimna, czy z lęku, czy po prostu płakał. Ciężko, do
chwili gdy podniósł spojrzenie na mężczyznę. Jego twarz była mokra od łez. Nie chciał
kłopotów, co to to nie. Wymknął się z domu, więc musiał teraz wrócić tak, by
nikt nie zauważył. Posłusznie wyciągnął rękę po czekoladę.]
Proszę cię, nie płacz. Nie ma o co. Nie jestem wstrętną chimerą, nie
musisz się mnie bać. [Jak tylko chłopiec wziął czekoladę i zrobił miejsce obok
siebie na łóżku, Chace postanowił przysiąść i skoro zapowiadało się, że będzie
jeszcze tkwić w miejscu, to przynajmniej na wygodnym posłaniu, a nie twardym
krześle, które umęczyło jego pośladki. Oparł się o ścianę i wyciągnął nogi
przed siebie dla większego komfortu. Nie przestał jednak przypatrywać się
chłopakowi i sprawdzać, czy aby na pewno posili się. Czekolada była też dobra
na płacz. Chace nie był przyzwyczajony do tego, że ktokolwiek w jego obecności
płakał, ale nie było mu też specjalnie spieszno, by pocieszać małolata i użalać
się nad nim. Owszem, gdzieś tam wiedział, jak młody się czuł i współczuł mu, bo
przecież miał serce, jednakże Rocco sam sobie zawinił i czy chciał, czy nie,
musiał się sam otrząsnąć z amoku i pozbierać do kupy, nim wyruszy z Chacem do
domu.] Poza tym nie mam chusteczek, a ty zaczynasz przypominać buraka. [Rzucił
jeszcze, mając nadzieję, że nie zabrzmi to złośliwie. Policzki chłopaka
faktycznie były zaczerwienione, co jeszcze bardziej sprawiało, że wyglądał, jak
dziecko.]
[Roześmiał się. Niezbyt głośno i raczej dość nerwowo, ale się roześmiał.
Otarł wierzchem dłoni oczy i popatrzył na mężczyznę ze śmiechem.] Buraka? [Nie potrafił
przestać się śmiać. Nie żeby faktycznie aż tak bardzo bawiło go to porównanie,
ale najwyraźniej nerwy sprawiały, że śmiał się z drobnostek. Rozedrganymi
palcami zaczął rozpakowywać czekoladę, starając się uspokoić. Skoro jedzenie słodyczy
miało mu zapewnić powrót do domu to zrobi to. Ułamał kawale i wsunął sobie do
ust, dzięki czemu udało mu się zapanować nad histerycznym napadem śmiechu. Nie opuścił
jednak nóg. Nadal obejmował je na przemian jedna lub druga ręką i nadal kulił
się lękliwie w kącie.] Jest pan zły?
O co mam być zły? [Spytał, wyciągając dłoń, odwróconą spodem, by
dostać kawałek czekolady. Jemu też się należała odrobina energii, mimo tego, że
zjadł dobry obiad, a potem jeszcze poprawił frytkami i koktajlem tu na miejscu.
Uśmiechnął się rozczulająco do chłopaka i pokręcił głową przecząco.] Nie bywam
zły i rzadko się denerwuję. Co z resztą jest bardzo dla organizmu, bo wtedy
lepiej pracuje. [Powiedział powoli, a gdy tylko dostał kawałek czekolady,
wsunął go sobie do ust i zamilkł, delektując się jej smakiem. Jego ojciec nie
jadał byle czego, więc czekolada była prawdziwa, sprowadzana z Europy. Tu gdzie
mieszkali można było dostać jedynie dość marne podróbki.] W sumie jesteś
oderwaniem od nudnej, papierkowej roboty, więc powinienem ci podziękować.
Nienawidzę siedzieć w miejscu, ale nie miałem serca cię zostawiać, jak byłeś
nieprzytomny. Jeszcze by ci do tej niemądrej główki przyszło, żeby uciekać, a w
twoim stanie to niewskazane. [Chace zdecydowanie – jak również James – przejął
od ojca opiekuńczość. Tyle, że pozostali dwaj panowie z rodziny Collinsów,
czerpali z tego dodatkowe przyjemności.]
[Oczywiście, że podał mu czekoladę. Nie miałby ani odwagi ani sumienia
żeby mu jej odmówić. Uśmiechnął się na krótko i wziął sobie kolejna porcje
słodyczy. Była faktycznie bardzo smaczna i najwyraźniej poprawiała mu
samopoczucie. Może nie w błyskawicznym tempie, ale jednak.] Nie chciałem
sprawiać panu kłopotu. Dobrze się już czuje. Pozwoli mi pan wyjść? Ja musze
wrócić do domu bo będą mnie szukać. [Rocco podświadomie obawiał się, że facet
mimo wszystko może okazać się kimś zupełnie innym niż się przedstawiał. Powiódł
spojrzeniem po pomieszczeniu. Czy tak wyglądałby gabinet lub pokój właściciela
klubu? Nie, to zdecydowanie wyglądało, jak pomieszczenie w którym przetrzymuje
się zakładników. Matko! Cóż to za głupie myśli zaczynały błąkać się po jego
trzeźwiejącym umyśle?! Pokręcił energicznie głową i powrócił spojrzeniem do mężczyzny.
Czekolada znikała. Było jej już niecałe pol. Rocco ułamał kolejną, dość spora
porcje i wyciągnął w stronę mężczyzny.]
Nie mów mi na pan… Mam na imię Chace. [Aż mlasnął z wrażenia, kiedy
odebrał kolejny kawałek słodyczy. Nie pierwszy raz chłopak mówił mu na ‘pan’
jednak, kiedy nie był tak bardzo wystraszony, to brzmiało to w jego ustach
dziwnie.] I oczywiście, że ci pozwolę wyjść. Zjedz tylko czekoladę i możemy
iść. Zawiozę cię do domu. [Uśmiechnął się i westchnął.] Tylko pożyczę samochód
od taty, bo zostawiłem swoje auto koło wieżowca… [Mruknął i niechętnie podniósł
się z posłania, przeciągając zdrętwiałe mięśnie.] Chodź, przedstawię cię mojemu
tacie zanim wyjdziemy, bo będzie się zastanawiał, kto mi zajął tyle czasu,
który mogłem poświęcić na księgowanie. [Wyciągnął dłoń do Rocco, by pomóc mu
wstać. Mimo lepszego stanu, chłopaczek nadal wyglądał, jak siedem nieszczęść, a
dla Chace’a było naturalnym odruchem by mu pomóc dotrzeć do bezpiecznego domu.
Chciał wiedzieć, że dzieciak jest bezpieczny.]
Nie, nie. Proszę. Nie chce do Pana taty. Ja... [Złapał za dłoń, która została
mu podana i podniósł się z posłania, stając dość niepewnie na własnych nogach.
Po chwili poczuł się już pewniej. Gdy tylko jego umysł przyjął do wiadomości, że
potrafi kontrolować ciało, złapał równowagę i stanął dość stabilnie. Aż się
przez chwile uśmiechnął. Ale tylko chwile. Zaraz dotarło do niego bowiem, że
jest o włos od zapoznania się z ojcem Chace’a. Nie chciał tego. Oj, bardzo nie chciał.
Miał ogromny respekt wobec Chace'a, a gdyby miał stanąć oko w oko z jego ojcem,
chyba umarłby ze wstydu. Złapał się kurczowo ramienia mężczyzny i podniósł na
niego błagalne spojrzenie.] Proszę, nie każ mi iść do swojego taty. Zrobię co
zechcesz, ale pozwól mi uniknąć tego spotkania i wrócić do domu. I nie musisz brać
auta, mam pieniądze, zamówię taksówkę i... [Zostawił w spokoju ramie Collinsa i
zaczął przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu pieniędzy. Wyjął telefon, portfel,
klucze, fałszywy dowód, kilka innych drobiazgów. Rzucał to wszystko na łóżko,
ale nadal nie był zadowolony z tego co znalazł. Przez roztargnienie nie zauważył
portfela. Przerzucił ręką wszystko na łóżku, nie zauważając, że telefon wsunął
się pod poduszkę i wreszcie chwycił poszukiwany przedmiot. Otworzył portfel i pokazał
mężczyźnie banknoty.] Widzisz? Wrócę.
Nie marudź, nie wywiozę cię do lasu. Tak prawdę mówiąc, nie interesują
mnie chłopcy… [Zaśmiał się, czekając, aż chłopak pozbiera swoje rzeczy.] A z
moim ojcem i tak się zobaczysz, bo ma drzwi na przeciwko i będzie widział, jak
wychodzisz. [Poinformował go jeszcze ze szczerym uśmiechem. Jak tylko Rocco
spakował swoje rzeczy i poupychał je do kieszeni, objął go ramieniem i
wyprowadził z pokoju wprost w paszczę lwa, zwanego panem Collinsem. Ojciec
Chace’a uśmiechnął się do chłopaka i zmierzył go oceniająco. Jemu najwyraźniej
też nie przypadło do gustu, że taka młoda latorośl pęta się po klubie bez
opieki dorosłego.] Dobry wieczór chłopcze i… Dobranoc? Tak, zdecydowanie musisz
wrócić do domu. [Rzekł miękko, rzucając porozumiewawcze spojrzenie Chace’owi,
wraz z kluczykami o które syn poprosił. Starszy z braci Collinsów zabrał
chłopaka sprzed oczu wzdychającego ojca, który wydawał się być zatroskany od
chwili, gdy zobaczył młodzieńca.] Chace, tylko wróć, bo nadal nie zrobiliśmy
najważniejszego! [Krzyknął jeszcze pan Collins, gdy Chace sprowadzał Rocco po
krętych schodkach na piętro, gdzie znajdowała się sala klubowa. Jakimś cudem,
mimo wezbranego, roztańczonego tłumu udało im się wyjść na zewnątrz, wprost w
lodowate powietrze.]
[Nie odezwał się ani słowem od chwili, gdy został wyprowadzony z
pokoiku. Nie potrafił wydusić z siebie nawet jednego składnego zdania, gdy zobaczył
ojca Chace'a i usłyszał w jego głosie tyle troski i niepokoju o niego, zamiast złości
za to, że się szwenda po klubie. Chłodne powietrze podziałało na niego ożywczo.
Przez chwile stał z przymkniętymi powiekami i pozwalał by wiatr targał jego białe
włosy i wdzierał się pod jego ubranie, chłodząc skórę. Odezwał się dopiero, gdy
wsiedli do samochodu, a on zapiął pasy.] Nie chciałem żeby to tak wyszło. Nie
podejrzewam cię o to, że chciałbyś... [Popatrzył na Chace'a siedzącego na
miejscu kierowcy i uśmiechnął się, wyciągając do niego dłoń.] Mam na imię
Rocco. Nie przedstawiłem się, przepraszam. Za to i za wszystkie kłopoty jakie sprawiłem.
Obiecuję, że już nigdy mnie nie zobaczysz. [To było bardzo szczere i bardzo
pewne. W danej chwili chłopak był w stu procentach przekonany, że kiedy tylko wysiądzie
z samochodu tego mężczyzny, nie zobaczą się już nigdy więcej. On, szesnastoletni
smarkacz nie powinien się plątać w takim towarzystwie.]
[Uścisnął dłoń chłopaka, zanim odpalił czarne bmw i ruszył ku
wyjazdowi z parkingu.] Nic się nie stało, mówiłem ci. To zdecydowanie lepsza
zabawa niż siedzenie w papierach. To znaczy lubię to, ale na dłuższą metę jest
niezdrowe. Zamiast ludzi zaczyna się widzieć cyfry… [Powiedział z rozbawieniem
i zatrzymał auto na skrzyżowaniu.] Powiedz mi, gdzie jechać, bo nie mam
pojęcia, gdzie mieszkasz. [Spojrzał na Rocco, nie przestając się uśmiechać.
Równie dobrze chłopak mógłby być jego młodszym bratem, chociaż tak naprawdę
nijak nie pasował do jego rodziny. Cóż, zawsze zdarzały się jakieś wyjątki,
prawda? Po chwili, jaki tylko zakodował adres i ruszył, skupił się na
prowadzeniu. Jechał ostrożnie, bowiem nie przepadał za takimi środkami
lokomocji. Pociągi, samoloty, a nawet autobusy były dla niego lepsze niż cztery
prywatne kółka.] I owszem, nie spotkamy się więcej. Mam nadzieję, że nie
wrócisz tu do klubu. Nie bronię ci, ale chyba najpierw powinieneś jeszcze
trochę odrosnąć od ziemi.
[Nie miał oporów przed podaniem adresu bo uznał, że facet i tak mógłby
się tego dowiedzieć gdyby się uparł. Skulił się zaraz potem na siedzeniu, pod
naporem słów Chace'a. Wiedział doskonale, że narozrabiał. Wiedział, że jeszcze długo
będzie się oglądał za siebie na ulicy by sprawdzić, czy nie czają się gdzieś
tamci dwaj albo nie spotka Chace'a, który swoim spokojem i opanowaniem onieśmielał
go niemiłosiernie.] Tak, tak, wiem. Nie potrafię pięknie mówić i nie potrafię podziękować
ci jak trzeba, ale nie zapomnę ci tego nigdy. Wiesz, jestem małym, upierdliwym kłopotem,
ale potrafię się czasami do czegoś przydać. Nie teraz, oczywiście i zapewne nieprędko,
ale może kiedyś, za jakieś tysiąc lat. Kiedy już nie będę miał mleka pod nosem
i głupich marzeń o miłości w głowie. Może wtedy będziesz potrzebował pomocy
i... [Zacisnął palce na własnych udach i popatrzył na mężczyznę z wypiekami na
policzkach.] Przepraszam. Poniosło mnie trochę. Ale jeszcze chwila i się mnie pozbędziesz.
[Zakończył z tak rozbrajająco szczerym uśmiechem, że nie sposób byłoby przypuszczać,
że mógłby nie wierzyć szczerze w to, co właśnie powiedział. Kiedy tylko samochód
zatrzymał się, wypiął się z pasów i wyskoczył na chodnik.] Do... Żegnaj! [Krzyknął
do mężczyzny i pobiegł do domu, by nie dać mu szansy na zatrzymywanie go.]
[Chace poczuł się zdezorientowany natłokiem słów z ust tego chłopaka,
ponieważ kilka chwil temu tamten był małomówny i zamknięty. Teraz wylał z
siebie chyba wszystko, co siedziało mu w głowie, a Collins słuchał. Słuchał i
uśmiechał się, a jak tylko chłopaczek zwiał, pokiwał do jego pleców dłonią i
roześmiał się. Rocco nie mógł tego jednak słyszeć, bo czarne bmw odjechało spod
jego domu, zawróciło i Chace ruszył z powrotem w kierunku klubu. Czekało go
mnóstwo pracy – zarówno tego sobotniego wieczoru, jak i w niedzielę. Wątpił, że
odrobi się z ojcem szybko i płynnie. Przez ten czas, kiedy księgowością
zajmowała się wspólniczka pana Collinsa, a nie Chace, narosło wiele niedomówień
i sprzeczności we wpływach i wydatkach. By udziały klubu mogły zostać przejęte,
wszystko należało wyjaśnić. Tylko, jak miał to zrobić, jak cały czas po głowie
chodził mu ten wystraszony dzieciak? Nigdy nikt się go tak nie wystraszył, jak
Rocco, chociaż pewnie chłopiec bał się wszystkich z równą mocą. Niemniej jednak
w jakiś sposób poruszyło to Collinsa i nie potrafił go wyrzucić ze swoich myśli
przez całą drogę powrotną, skromny posiłek, a nawet pogawędkę z ojcem.] Wiesz,
że celibat nie obejmuje seksu z mężczyznami? W końcu nie wytrzymasz… [Zagaił
pan Collins znad papierów, nad którymi zasiedli ponownie.] Tato! Nie jestem
gejem i nie jestem tak zdesperowany, by posuwać się do czegoś takiego. Poza tym
raz tylko zapomniałem, że istnieje coś takiego, jak zabezpieczenie, a celibat,
to moja wola. Wypadałoby się w końcu zakochać, a nie uprawiać seks z każdą co
ładniejszą dziewczyną, prawda? [Chace zachłysnął się powietrzem. Czasami jego
ojciec był zbyt otwarty na to wszystko, a on nie chciał łamać ustalonych zasad.
Nawet jeżeli wiązałoby się to z nieprzyjemnościami niewyżycia seksualnego.] I
chyba nie sądzisz, że mógłbym… Ja? Nie dość, że to był chłopak, to na dodatek
gówniarz, co najmniej dziesięć lat młodszy ode mnie i niepełnoletni. [Dodał
jeszcze i schował czerwieniejącą twarz za księgą rachunkową, co wywołało u jego
ojca salwę śmiechu.] Co nie zmienia faktu, że o nim myślisz… [Pan Collins
zachichotał złośliwie, jakby nie był poważnym, dorosłym facetem, tylko
rozemocjonowanym, żądnym sensacji nastolatkiem.]
Rocco jest naiwnym chłopakiem. Szkoda mi go, że ulokował uczucia w nieodpowiednim chłopaku, który ma go gdzieś. W ogóle co to za przyjaciele, którzy zostawiają jednego z nich w takim miejscu? Gdyby nie nasz bohater, Chase szesnastolatek pewnie zostałby zgwałcony, a ci faceci wmówili by mu, że tego chciał, ale był zbyt pijany.
OdpowiedzUsuńA Chase nie potrafił przejść obojętnie do sytuacji w jakiej znalazł się Rocco. Inni by machnęli ręką i powiedzieli, że jak dzieciak szukał kłopotów to ma. Natomiast on się nim zajął. :DD
"Co nie zmienia faktu, że o nim myślisz…" Uwielbiam Pana Collinsa. Facet w sile wieku, a jest taki normalny, otwarty i w ogóle cały spoko. Dajcie mu jakiegoś faceta. Nie musicie o nim pisać, ale tam w tle może kogoś mieć.
Stwierdzam, że Collinsowie to ekstra rodzinka.:DDD
Chace, nie Chase. :/
UsuńNo więc na początek... Mamy nową postać! Yeah! Choć przyznam, że myślałam, że skoro jest nowa postać, to będzie i nowa para. A tu proszę, niespodzianka. :D Ocho, znów wzmianka o demonicznej szefowej... Coraz bardziej interesująca postać, nie? ;> A jeszcze to imię - Dina... Wybaczcie, ale kojarzy się ze starą babą... xD Mhm, ciekawe, że nikt nie skojarzył, że dowody są podrabiane. W dodatku to wygląda tak, jakby ta dziewczyna miała się zająć młodym - którego od teraz będę nazywać Rokoko - żeby tamta dwójka mogła się zająć sobą. Nie fajnie, tym bardziej, że wygląda na to, że ten rudy jest niespełnioną miłością Rokoko. No i bach. Ahaha. Spoko, mamy kolejny dowód na to, że rodzina Collinsów ma wrodzony dar kontaktów międzyludzkich, czy coś tam takiego. xD Och, ależ on wstydliwy... Rokoko w sensie. xD Dobra, teraz zamiast czytać Rocco, serio czytam Rokoko, no ale, idziemy dalej. xD No to ładnie, nie dość, że młody przeszedł specjalnie dla tego rudego franca, to ten tak o sobie poszedł. Ślepy jest czy jak? ;/ No tak! Można się było tego domyśleć! Tak go ta dwójka oprychów obserwowała, że prawie oczywsite było, że zanim pójdą! Całe szczęście, że nie dane nam było się przekonać, co z nim chcieli zrobić. Brawo Chace! Choć, to trochę dziwne, bo przecież mógł to olać, w końcu to nie jego sprawa, ale nie! Poszedł! I uratował go! A ten bezczelnie sobie zemdlał. No też mi coś! xD Ech, ech, ech... Widać, że to jeszcze dziecko. Z jednej paniki w drugą. No dosłownie. Im tego więcej, tym bardziej słodki się zaczyna wydawać. Byle by tylko nie zaczął przeginać! Nie, nie, nie, no jak to tak można? Chace mu pomógł, a ten go jeszcze podejrzewać będzie. Mam nadzieję, że się opamięta. A pana Collinsa to chyba uwielbiam. xD Sama bym chciała takiego ojca. No, może jedynie mógłby pominąć próbę wmówienia Chace'owi, że jest gejem. To, że cała rodzina, przynajmniej ta, którą znamy, jest, nie oznacza, że będzie tak samo. Huh. Choć nie powiem, jego reakcja na Rokoko jest zastanawiająca. xD Uhum. Oni się jeszcze spotkają! Ja to wiem, czuję! Choćby o ten nieszczęsny telefon, który młody zostawił. Taaak. xD
OdpowiedzUsuńBtw, przepraszam, że taki chaotyczny ten koment, obiecuję poprawę, ale no... Ty wiesz dlaczego! ;< xD
Śnieżne włosy to bardzo dziwne określenie.
OdpowiedzUsuńPo co oni mają tą kierowniczkę skoro nic nie roby? Na bruk z nią.
Dzieciaki przyszły na imprezę. Nie powinni ich wpuszczać.
Rocco jest do schrupania z tymi rumieńcami. Jak się upije to go ktoś jeszcze przeleci. Naiwniak z niego, nie rozumiem po co przylazł robić za piąte koło u wozu. Skoro tamci są parą na co on liczył.
Oczywiście od razu trafili mu się amatorzy świeżynki. Młody, samotny i podpity, czyli łatwy łup dla miejscowych wilków.
Chance bohaterem, bravo. Nie tylko go uratował, ale jeszcze będzie niańczył. Milutko.
No tak, najpierw się uchlał jak głupi, a teraz zdziwko. Arcydzieła dziewiarski? No ja cię kręcę nie chcecie chyba powiedzieć, że ten mały sobie szydełkuje?! Pięknie się zalał nie ma co. Trochę strachu może dobrze mu zrobi i trochę zmądrzeje.
Pan Collins jest świetny. Może jemu też przydała by się jakaś para, bo szkoda żeby się chłop nam zmarnował.
Nawet nie wiesz jak mi wstyd że tak d|ugo nie komentowa|am:( Nie by|o to jednak w mojej winy. Niemniej jednak z notkami jestem na bieżąco:) I wszystko z każdą notką podoba mi się jeszcze bardziej. Nowa ( już nie tak bardzo ) postać przypad|a mi do gustu od razu. A co do Michasia i reszty to z wypiekami na twarzy ś|edzę każdą wzmiankę o nich. Teraz postaram się komentować na bieżąco:) Dużo weny
OdpowiedzUsuń